Життя в окупованому Херсоні: дефіцит продуктів, перевірки на блокпостах, постійні звуки вибухів

Chersoń - teraz wszędzie wiszą tu rosyjskie flagi, a życie zamieniło się w piekło. - Litr mleka kosztuje 50 hrywien [7,21 zł], 5 litrów oleju - od 400 hrywien [57,7 zł] i więcej. Kilogram wieprzowiny to 250 hrywien [36 zł] - mówi jedna z mieszkanek. Tekst publikujemy w dwóch językach - polskim i ukraińskim. Херсон окупували у перші дні війни. Спочатку люди збиралися на мітинги з українськими прапорами, скандували рашистам "Домой!", ігнорували точки роздачі гуманітарної допомоги від росії. Втім рашисти не забралися з міста. Тепер тут скрізь висять російські прапори, а життя перетворилося на пекло...

32-річна Олександра жаліється: більшість продуктів привозять із Криму і продають дуже дорого. "Наприклад, літр молока коштує 50 гривень, 5 літрів олії — від 400 гривень і вище. Кілограм свинини 250 гривень, — каже жінка. — Курятини спершу взагалі не було, а нещодавно почали завозити по 130 грн за кілограм. Найдешевший хліб від 20 гривень. При цьому дефіцит — в усьому. Майже всі магазини закриті. Люди почуваються наче в клітці". 

Олександра мешкає в районі Острів. Щоб дістатися до найближчого магазину, який працює, потрібно пройти пост російських військових. "Вони перевіряють усе — навіть особисте листування в телефоні, — каже жінка. — Якщо знайдуть щось, як їм здається, підозріле — забирають до фільтраційного табору. А звідти, як відомо, не всі повертаються". 

30 квітня у Херсоні зник інтернет та мобільний зв’язок. "Відрізаними від світу ми прожили до 4 травня. Тоді телефони можна було використовувати хіба для того, щоб глянути, котра година, — розповідає Олександра. — Ми навіть не могли повідомити родичам, що живі..." Уже згодом запустили інтернет російського провайдера. 

38-річний Костянтин також живе у Херсоні. Він каже: люди в місті зрозуміли, що почалася масштабна війна, ще в ніч на 24 лютого. Звуки стрільби з боку Антонівського мосту було дуже добре чути. "Тоді всі сиділи у підвалах. Ми далі чуємо вибухи, але тривогу росіяни не оголошують", — розповідає він. 

Місцеві кажуть, що окупанти почуваються у місті, як у себе вдома. "Ходять будинками, ставлять мітки на квартирах, де ніхто не живе, — продовжує Костянтин. — Не можу впевнено стверджувати, навіщо це. Можливо, для перепису, який вони анонсували". 

46-річний Ярослав з дружиною мешкає в Скадовському районі Херсонської області. "У багатьох людей закінчилися гроші, вони не мають, на що жити, — жаліється чоловік. — Пенсії поки що виплачують від України, і це тішить. Але ціни на все дуже високі". 

Гуманітарну допомогу тепер ввозять тільки окупанти. Місцеві переконують: майже ніхто її не бере. "Хіба літні люди, які справді не мають що їсти. На початку війни українці привозили допомогу, то всі бігли по неї, як на свято", — згадує Ярослав. 

Чоловік працює в Миколаєві, тож змушений час від часу долати 11 постів окупантів, щоб дістатися до місця роботи. "Боїмося їхати, бо не всі доїжджають. Деяких забирають з невідомих причин, і що з ними роблять, ми не знаємо, — каже він. — Це дуже страшно". 

Ярослав каже: чого нині всім хочеться найбільше — повернути довоєнний мир та спокій. Втім, попри те, що їхньому життю щодня загрожує небезпека, люди не хочуть покидати рідне місто, кажучи: "Тут страшно, але тікати нікуди не думаємо, бо Херсон — це Україна!" 

Юлія ПАНАЕТОВА

Życie w okupowanym Chersoniu: brak żywności, kontrole na posterunkach, ciągłe odgłosy wybuchów

Chersoń był okupowany w pierwszych dniach wojny. Początkowo ludzie zbierali się na protestach z ukraińskimi flagami i skandowali hasło "Do domu!", ignorowali punkty pomocy humanitarnej z Rosji. Rosjanie nie opuścili jednak miasta. Teraz wszędzie wiszą tu rosyjskie flagi, a życie zamieniło się w piekło.

32-letnia Aleksandra skarży się, że [Rosjanie] większość produktów sprowadzają z Krymu i sprzedają bardzo drogo. - Na przykład litr mleka kosztuje 50 hrywien [7,21 zł], 5 litrów oleju - od 400 hrywien [57,7 zł] i więcej. Kilogram wieprzowiny to 250 hrywien [36 zł] - mówi kobieta. - Początkowo kurcząt w ogóle nie było, ale ostatnio zaczęto przywozić.Kosztują 130 hrywien [18 zł] za kilogram. Najtańszy chleb od 20 hrywien [2,8 zł]. Niedobór jest we wszystkim. Prawie wszystkie sklepy są zamknięte. Ludzie czują się jak w potrzasku - dodaje.

Alexandra mieszka w dzielnicy Wyspa. Aby dostać się do najbliższego działającego sklepu, musi przejść przez posterunek rosyjskich wojskowych. - Sprawdzają wszystko - nawet osobistą korespondencję w telefonie - mówi kobieta. - Jeśli znajdą coś, co wydaje im się podejrzane, zabierają do obozu filtracyjnego. A stamtąd, jak wiadomo, nie wszyscy wracają - dodaje.

30 kwietnia w Chersoniu zniknęły internet i połączenie komórkowe. - Żyliśmy odcięci od świata do 4 maja. Wtedy telefony mogły być używane tylko do sprawdzenia, która jest godzina - mówi Aleksandra. - Nie mogliśmy nawet powiedzieć naszym krewnym, że żyjemy… - stwierdza. Później uruchomiono internet rosyjskiego dostawcy.

38 -letni Konstiantyn również mieszka w Chersoniu. Mówi, że ludzie w mieście jeszcze w nocy 24 lutego zdali sobie sprawę, że rozpoczęła się wojna na dużą skalę. Bardzo dobrze było słychać odgłosy wystrzałów z mostu Antoniewskiego. - Wszyscy siedzieli wtedy w piwnicach. Nadal słyszymy wybuchy, ale Rosjanie alarmu nie ogłaszają - opowiada.

Miejscowi twierdzą, że okupanci czują się w mieście jak w domu. - Chodzą po domach, znaczą mieszkania, w których nikt nie mieszka - kontynuuje Konstantin. - Nie mogę powiedzieć na pewno dlaczego. Być może dla spisu ludności, który ogłosili - mówi.

46-letni Jarosław i jego żona mieszkają w rejonie skadowskim obwodu chersońskiego. - Wielu ludziom skończyły się pieniądze, nie mają z czego żyć - opowiada mężczyzna. - Emerytury nadal wypłacane są z Ukrainy i to cieszy. Ale ceny są bardzo wysokie - mówi.

Pomoc humanitarna jest dostarczana tylko przez okupantów. Miejscowi przekonują, że prawie nikt ją nie bierze. - Z wyjątkiem osób starszych, które naprawdę nie mają nic do jedzenia. Na początku wojny Ukraińcy przywozili pomoc, wszyscy po nią biegli, jak na święto - wspomina Jarosław.

Mężczyzna pracuje w Mikołajowie, dlatego od czasu do czasu musi pokonać 11 posterunków okupantów, aby dostać się do miejsca pracy. - Boimy się jechać, bo nie wszyscy przejeżdżają. Niektórzy są zabierani z nieznanych powodów i nie wiemy, co się z nimi dzieje.To bardzo straszne - mówi. 

Jarosław dodaje, że to, czego dziś wszyscy chcą, to powrót do przedwojennego pokoju i spokoju. Jednak pomimo tego, że ich życie jest codziennie zagrożone, ludzie nie chcą opuszczać rodzinnego miasta, mówiąc: - Tu jest strasznie, ale nie myślimy o ucieczce, bo Chersoń to Ukraina!

 Julia PANAETOWA

ПОПУЛЯРНІ
ОСТАННІ