Matka pięciorga dzieci została saperem. Najtrudniejsze? "Nie widzieć dzieci"

Lesia Lytvynova to była reżyserka telewizyjna z Kijowa, uczestniczka Rewolucji Godności, a także wolontariuszka. Założyła też ośrodek pomocy przesiedleńcom i fundację charytatywną. Po inwazji Rosji na Ukrainę wraz z mężem chwycili za broń i rozpoczęli walkę o wolność kraju.

Na froncie w Ukrainie walczy wiele dzielnych kobiet. Chcieliśmy przedstawić wam jedną z nich.

46-letnia Lesia Lytwynova ma pięcioro dzieci: dwuletnią Solomiyę, ośmioletnią Varvarę, 13-letniego Witalija oraz 22-letnią Polinę i 26-letnią Anastazję. 24 lutego zabrała ich wraz z rodzicami do wsi w obwodzie kijowskim. Sama kontynuowała działalność charytatywną w Kijowie. Jednak w tym czasie wieś została zajęta przez okupantów.

"Trzy godziny niepewności były najstraszniejsze w naszym życiu"

Kobieta przez ponad trzy tygodnie robiła wszystko, by uwolnić z pułapki swoich najbliższych – przede wszystkim najmłodszą Solomiyę, która była wtedy karmiona piersią i po raz pierwszy została bez matki na tak długi czas. Lesia mówi, że dlatego postanowiła wraz z mężem wstąpić w szeregi Sił Zbrojnych. Mężczyzna, nawiasem mówiąc, pochodzi z Doniecka, opuścił rodzinne miasto wraz z początkiem wojny rosyjsko-ukraińskiej w 2014.

Wreszcie miejscowa ludność we wsi przekonała okupantów, aby zezwolili ludności cywilnej na opuszczenie wsi. Bez telefonów i rzeczy. Po konsultacji z rodzicami dzieci Lesi Lytwynowej również odważyły się na taki krok.

"Połączenie z nimi zniknęło na jakiś czas" – opowiada kobieta. — A potem widzę w wiadomościach, że cywile próbowali wyjechać, a Rosjanie zaczęli strzelać, są zabici i ranni. Trzy godziny niepewności były najstraszniejsze w naszym życiu... Ale wtedy dzieci się odezwały. Poprosiliśmy z mężem dowódcę kompanii, żeby nas puścił i mogliśmy pobyć z dziećmi.

Już następnego dnia spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy i pojechaliśmy na dworzec. Płakałam bez przerwy, bo nie wiedziałam, kiedy znów zobaczę swoje dzieci. Razem z dziadkami pojechały do moich znajomych w Łucku. "Najmłodszą Solomiyą zajmuje się obecnie głównie jej 13-letni brat. Jest zarówno jej matką, jak i ojcem... Starsze dzieci się uczą. Nasza rodzina jest bardzo zjednoczona, wszyscy się wspierają".

Lytwynowie służą w plutonie inżynieryjno-saperskim 207 batalionu obrony naziemnej Sił Zbrojnych Ukrainy. 

Saper ZSU: "Na wojnie jestem żołnierzem jak wszyscy inni"

"Służymy razem z Vladem w tej samej jednostce" – mówi kobieta. – Tu wszyscy są równi, nie ma specjalnego stosunku do kobiet. Trzeba kopać? Więc kopię. Trzeba podnieść coś ciężkiego? Podniosę. Na wojnie jestem żołnierzem jak wszyscy inni.

Saperzy to nie piechota, która jest zawsze w bitwie lub w okopach. Saper ma określone zadanie do wykonania: albo ustawienie min, albo rozminowanie, albo sprawdzenie terytorium pod kątem bezpieczeństwa. Kiedy jest spokój, dużo czytamy, trenujemy, uczymy się...

Najtrudniejszą rzeczą w służbie jest nie widzieć dzieci. Przez cały czas inwazji na pełną skalę spędziłam z nimi w sumie tydzień".

Obecnie Lesia marzy tylko o jednym: aby Ukraińcy żyli szczęśliwie i swobodnie. A po zwycięstwie Ukrainy w wojnie kobieta chce wrócić do pracy w fundacji charytatywnej i pomagać innym.

Niedawno Lesia napisała swoje życzenia dla Rosjan i opublikowała je w Facebooku:

"Nie życzę im śmierci. Życzę im życia wiecznego. I oświecenia. Ale żeby każdy dzień był wypełniony zrozumieniem tego, co zrobili. Aby każdego cholernego dnia widzieli tych, którzy zginęli od ich pocisków i odczuwali cały ból i rozpacz żywych.

Boże, daj tym potworom empatię. Nie jako zbawienie. Jako zadośćuczynienie. Wraz z życiem wiecznym w piekle, które sami stworzyli".

Zobacz wideo Варіант продовження перебування біженців з України в Польщі – це також чудова можливість для Польщі отримати кваліфікованих працівників, коментує експерт
ПОПУЛЯРНІ
ОСТАННІ
Copyright © Agora SA