Ten tekst napisaliśmy my, Ukraińcy, którzy od 365 dni żyjemy w stanie wojny. 12 historii, które wyciskają łzy

W tym czasie syreny zawyły w naszym kraju około 15 tysięcy razy. W tym czasie Rosja wystrzeliła ponad 5000 pocisków po to, aby nas zabić. Spędziliśmy setki godzin w schronach przeciwbombowych. Siedzieliśmy setki godzin bez prądu. Nigdy nie myśleliśmy, że będziemy walczyć. Ale nie poddajemy się. Przewartościowaliśmy życie. Znaleźliśmy jego nowe znaczenie. Walczymy. Ten tekst jest o tym, jak drastycznie może zmienić się życie i jego priorytety.

Ola Piliszczuk, 38 lat, matka, wolontariuszka: Już nie boję się śmierci, mimo że nad moim miastem latają rakiety

Dziś mógłby obudzić mnie budzik, mogłabym zaparzyć kawę i przygotowywać się do pracy. Ale obudziłam się po telefonie wojskowego: "Ola, nie śpisz? Dzwonię, póki jest cicho. Potrzebujemy noszy medycznych. Pilnie i w dużych ilościach".

W wolny dzień mogłam zabrać synów na narty w Karpaty. Ale dzisiaj zostawiamy z mężem dzieci u dziadków, przytulamy na pożegnanie i wyjeżdżamy na Wschód - musimy dostarczyć wojsku samochód na front. I nosze medyczne.

Jeszcze rok temu na pewno zapomniałabym zadzwonić do rodziców. Teraz zadzwonię do nich i mówię, jak bardzo ich kocham! Rok temu nigdy nie pozwoliłabym obcej osobie mnie przytulić. Teraz przytulę rannego żołnierza w szpitalu, którego widzę po raz pierwszy. Rok temu chciałam kupić zieloną sukienkę, dzisiaj muszę kupić wojskowego drona Mavic 3. 

Rok temu bałam się, że umrę na COVID. Teraz, kiedy rakiety lecą na moje miasto, nie boję się śmierci. Dlaczego? Bo wiem, że tam, gdzie moja dusza trafi po śmierci, jest już wiele pokrewnych dusz.

Jednocześnie wiem, że mój kraj wytrzyma. Wyprostuje się i głośno powie: "Sława Ukrajini!". I cały świat odpowie: "Herojam sława!".

Wiktoria Trudko, 32 lata, mama dwuletniego synka: Gdyby nie dziecko, też byłabym na froncie

Czy kiedykolwiek mogłam pomyśleć, że jesienią 2022 roku, kiedy moja mama kopała ziemniaki w ogrodzie, wrogi dron zostanie trafiony przez obronę przeciwlotniczą prawie nad jej głową, a kilka kilometrów od jej domu powstanie lej po wybuchu? Czy kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić, że dwie rosyjskie rakiety spadną 200 metrów od mojej szkoły, a nasza nauczycielka, pani Oksana, zginie w drodze do pracy?

Inwazja zastała mnie w trudnym okresie życia, powiedziałabym - tragicznym. Wiem na pewno: gdyby nie dziecko, też byłabym na froncie i wykonywałabym przydzieloną mi pracę - jako lekarka, kucharka… Ale moje dziecko ma tylko mnie. I to mnie trzyma w życiu cywilnym... Kocham cię, synu...

Mykoła Zawerucha, 58 lat, ojciec szóstki dzieci: Najważniejsi są bliscy, żywi i zdrowi

W przededniu 2022 roku często śniło mi się, że czekam na pociąg do Moskwy. Mówią, że kiedy we śnie widzisz długą drogę, powinieneś spodziewać się wielu kłopotów. I tego okropnego dnia - 24 lutego 2022 r. - nagle przypomniałem sobie ten proroczy sen.

Na początku wydawało mi się, że wojna jest daleko od mojego miasta na zachodzie Ukrainy. Ale wtedy okupanci uderzyli rakietami w lotnisko wojskowe niedaleko mojego domu. Pamiętam, jak błyski były widoczne na tle wieczornego nieba.

Wojna pokazała, że najważniejsi są bliscy, żywi i zdrowi. Wcześniej, ze względu na natłok pracy i codzienne sprawy, moje dzieci i wnuki przyjeżdżały do mnie mniej więcej dwa razy w miesiącu, teraz co tydzień odwiedzają dom rodziców. Ich radosne głosy i dźwięczny śmiech pozwalają choć na chwilę odpędzić uczucie niepokoju.

Dziś marzę o spełnieniu kolejnego mojego snu. W nim byłem na lokalnym targu wśród tłumu ludzi. Nagle zaczęły się do nas zbliżać trzy trójki samolotów. Wszyscy zaczęli biec w różnych kierunkach. A ja podniosłem głowę i powiedziałem: "Ludzie, nie bójcie się! Nasi są - z trójzębami!". I wszyscy zaczęli krzyczeć: "Zwycięstwo!".

Iryna Batiuk, 28 lat: W czasie wojny przerwy w pracy są potrzebne nie tylko do picia kawy, lecz także do płaczu

W lutym 2022 moje dni zaczynały się od prysznica, zabiegów kosmetycznych i parzenia kawy, byłam wesoła i energiczna. Teraz często nie mam siły na takie banalne rzeczy. Ale pogodziłam się z faktem, że podczas ludobójstwa mojego narodu nie można wymagać od siebie przypływu energii. 

Teraz wiem, że w czasie wojny przerwy w pracy są potrzebne nie tylko do picia kawy, lecz także do płaczu. A w dniu, w którym setki twoich współobywateli znajdą się pod gruzami wieżowca, odwołane zostaną nawet od dawna planowane wymarzone podróże.

W czasie wojny wyjazdy zagraniczne, które tak bardzo kochałam, stały się dla mnie nieosiągalne. Nie mogę pozbyć się strachu, że będę gdzieś daleko, skąd nie będę mogła pomóc bliskim, kiedy coś złego, nie daj Boże, wydarzy się w moim mieście.

No i Bóg. Czy pomyślałabym w lutym 2022, że będę się tak dużo modlić? Przekonałam się, że w tym dynamicznym świecie młodej osobie łatwo jest przegapić modlitwę, ale nie w czasie wojny. Ponieważ, jak mówią w Ukrainie, "jak trwoga, to do Boga". Było wiele trwóg. Boga też.

Bohdanna Martynyk, 41 lat: W ciągu ostatnich 12 miesięcy spędziłam więcej czasu na cmentarzach niż w całym swoim życiu

11 lutego ubiegłego roku rozmawiałam na Messengerze ze znajomym, który od 2014 roku broni Ukrainy na wschodzie. Serhij przesłał swoje zdjęcie z podpisem: "Nadal jestem na służbie". Odpisałam: "Prawdopodobnie wkrótce wszyscy będziemy na służbie. Wygląda na to, że zaraz rozpocznie się inwazja na pełną skalę". "Zabiorę cię do swojej jednostki" - zażartował Serhij. Dokładnie pół roku później - 11 sierpnia - jechałam na pogrzeb Serhija, zmarł pod Bachmutem.

W marcu 2022 roku pożegnałam mojego kolegę i przyjaciela Wiktora, który bohatersko zginął w rejonie mikołajowskim. Spędziłam więcej czasu na cmentarzach w ciągu ostatnich 12 miesięcy niż w całym moim życiu.

Przez ostatni rok nauczyłam się zakładać opaski uciskowe, rozbierać karabin maszynowy, tkać siatki kamuflażowe, przygotowywać koktajl Mołotowa, odbyłam kurs pomocy psychologicznej w warunkach wojennych… Dziś to na Ukrainie konieczność życia.

W ciągu ostatniego roku zdałam sobie sprawę, że bardzo boję się śmierci. Nie swojej, ale krewnych i przyjaciół.

Olena Kowalska, 34 lata, mama ośmioletniej córki: Nigdy nie myślałam, że będę odprowadzać dziecko do szkoły, sprawdzając, czy rakieta leci do naszego miasta

W grudniu po raz pierwszy od początku wojny pojechałam w dwudniową podróż służbową za granicę. W tym czasie w Ukrainie rozpoczął się alarm lotniczy. Wytrąciło mnie to z równowagi, rzuciłam się do pisania do wszystkich bliskich i z tętniącym sercem czekałam na wiadomość od nauczycielki, że moja córka i jej koleżanki z klasy są w schronisku. Nie ma nic gorszego niż być z dala od bliskich w chwili zagrożenia.

Nigdy nie myślałam, że będę odprowadzać dziecko do szkoły, sprawdzając, czy do naszego miasta nie leci rakieta...

Ten rok nauczył mnie trzymać ważne rzeczy w plecaku - bo być może w każdej chwili będę musiała uciekać. I trzymać ważne osoby w swoim sercu. Pisać "jak się masz?" jak najczęściej, bo to przejaw troski i miłości. Pomagać - zawsze.

W czasie wojny zrobiłam to, co zawsze chciałam zrobić, ale nie miałam na to czasu - upiekłam babeczki i pierwszy raz zrobiłam sobie manicure. Taka mała radość w tym niespokojnym czasie. 

A wieczorem zamówię tort na urodziny córki. Nie pozwolę Rosjanom ukraść jej dzieciństwa! I na święto pożyczę jej jednego - szczęścia w wolnej Ukrainie.

Ołeh Zubaruk, 41 lat, ojciec trójki dzieci: Uchodźcy osiedlili się w moim domu

Kilka miesięcy przed wybuchem wielkiej wojny moja rodzina przeprowadziła się z wynajmowanego jednopokojowego mieszkania do nowego domu, który budowaliśmy dziesięć lat! Przyjmowaliśmy gości, piliśmy grzane wino z sąsiadami, a nasze dzieci bawiły się śnieżkami i lepiły bałwana. Nawet nie myślałem, że już niedługo w tym domu będziemy dawać schronienie Ukraińcom, którzy uciekli przed rosyjskimi czołgami z Hostomela i Wyszogrodu.

Teraz jesteśmy przyzwyczajeni do życia z alarmami powietrznymi i przerwami w dostawie prądu. Kiedy w domu nie ma prądu i muszę napisać artykuł, pracuję... na stacji benzynowej lub w hotelu. Znam harmonogramy przerw w dostawie prądu we wszystkich tych zakładach i wiem, dokąd i kiedy pójść.

I całkowicie pozbyliśmy się strachu. "Tato, patrz, rakieta leci!" - wykrzyknęła kiedyś moja dziewięcioletnia córka Wirusia, wyglądając przez okno. W tym momencie, zamiast schować się w schronie, pobiegła do telefonu - aby zrobić zdjęcie chmury dymu, która pojawiła się na niebie po udanej operacji naszej obrony przeciwlotniczej.

Na przekór wszystkiemu u szczytu działań wojennych w naszej rodzinie urodziła się córka Katrusia. Wierzymy, że dorośnie w spokojnej i silnej Ukrainie i nie będzie się ukrywać w szkolnym schronie jak jej starsza siostra.

Julia Hołodryha, 31 lat: Kiedyś świętowaliśmy urodziny na cmentarzu ze zmarłym przyjacielem

23 lutego, dzień przed rozpoczęciem wojny, zebraliśmy się z kolegami w redakcji, rozmawialiśmy, śpiewaliśmy i przytulaliśmy się. Nie mieliśmy wtedy pojęcia, że to nasze ostatnie spotkanie z Wiktorem, ostatni uścisk i ostatni przyjacielski pocałunek. 2 marca zginął bohatersko na froncie, a już 8 marca żegnaliśmy go najpierw w kościele, a potem na cmentarzu. Teraz często przychodzę na cmentarz, żeby porozmawiać z Wiktorem, podzielić się sekretami. A kiedyś nawet świętowaliśmy (absolutnie po cichu) urodziny naszego kolegi na cmentarzu. Po śmierci Wiktora zwróciłam się do psychologa, bo sama nie przeżyłabym tej straty.

W tym roku płakałam więcej razy niż kiedykolwiek w życiu. Jednocześnie nauczyłam się jeszcze bardziej doceniać życie! A najważniejsze jest cenić bliskich ludzi. W czasie wojny narodziła się w mojej rodzinie tradycja - na czacie rodzinnym, ja z bratem, matką i ojczymem codziennie rano piszemy do siebie, czy wszystko w porządku.

Przez rok wojny nauczyłam się wstawać z łóżka w minutę, a po dwóch być w schronie. Lub zastosować opaskę uciskową w ciągu kilku sekund albo zatamować ranę. Tkać siatki maskujące i robić koktajl Mołotowa. W tym roku po raz pierwszy w życiu wzięłam do ręki pistolet - przynajmniej po to, żeby poćwiczyć, jak go rozłożyć i złożyć. I będę się dalej uczyć, żeby się Ukrainie przydać... I dalej będę kochać życie - tu, w Ukrainie...

Julia Tomczyszyn, 35 lat: Moja mama pokonała raka w czasie wojny

W lutym w moim życiu toczyły się dwie wojny: mój kraj walczył z rosyjskim najeźdźcą, a moja mama walczyła z rakiem. 24 lutego miała przejść pierwszą sesję radioterapii. Po niebie latały rakiety, a ja nie wiedziałam, co dalej z mamą, bo nie mogliśmy zwlekać.

Mimo wojny mama przeszła w marcu 18 naświetlań, po czym dowiedziała się, że pokonała chorobę. I to było nasze małe zwycięstwo.

A wkrótce będzie następne - zwycięstwo Ukrainy. Nie mam co do tego wątpliwości.

Anna Bałakyr, 37 lat: Nowych rzeczy nie kupuję, bo wojna może wszystko zabrać jednym strzałem

Wojna zaczęła zmieniać moje życie w rejonie kijowskim jeszcze przed 24 lutego. Jeszcze wcześniej miałam specjalną apteczkę z opaską uciskową, radio na wypadek braku łączności, trochę umiejętności niezbędnych w krytycznej sytuacji, a także plan działań, który okazał się zbędny, gdy zaczęła się prawdziwa wojna, a nie jej wyimaginowany obraz.

Potem wojna zmieniła jeden z moich poranków. Było zamieszanie i strach.

Potem wojna zmieniła moje okna - okleiłam je zwykłą taśmą biurową, bo w sklepie zabrakło już mocnych wzmocnień. 

Potem wojna zmieniła niebo - często latało na nim kilka dronów zwiadowczych.

Potem wojna zmieniła dźwięki w przestrzeni - był to ogień artylerii wroga.

Potem wojna zaczęła zmieniać domy w mojej wsi w stosy gruzów, a żywych ludzi w trupy.

Później wojna zmieniła moje miejsce zamieszkania - musiałam się ewakuować.

Wojna zmieniła moje zwykłe życie: nie podróżuję, nie bawię się, rzadko bywam wśród ludzi, nie chcę sobie dogadzać. Nie kupuję nowych rzeczy, nowych książek, nowego krzesła (chwieje się pode mną i jest strasznie niewygodne). Ponieważ wojna może zabrać to wszystko - za jednym zamachem. Robię wszystko, co mogę dla naszych obrońców. Reszta jest teraz moim zdaniem niepotrzebne. Na to przyjdzie czas po wojnie. Wtedy zrealizuję swój dotychczasowy plan maksymalny - kupię sobie zieloną sukienkę i sandałki na obcasach.

Natalia Wasiunec, 46 lat: Moja córka często prosi, żebym ja otarła łzy

Moja córka Zlata, która ma trzy lata, nie rozumie, co to jest wojna, dlaczego trzeba schodzić do schronu na dźwięk syreny i po co godzinami siedzieć bez prądu. Jednak często pyta: "Mamo, dlaczego płaczesz? Otrzyj łzy...". Próbuję skierować swoją uwagę na coś innego, ale niestety nie zawsze to wychodzi. Ten rok to rok bólu, rozpaczy i łez...

Na początku wojny mieliśmy okazję wyjechać za granicę, ale mieliśmy cień nadziei, że może ten horror nie potrwa długo, że wszystko się ułoży. Najgorsze jest to, że te nadzieje się nie spełniają... Najgorsze jest to, że na wojnie tracisz kolegów i znajomych... Najgorsze jest to, że ktoś z twoich bliskich jest na froncie, a ty czekasz na przynajmniej jakieś wieści od niego z dnia na dzień...

Z powodu tej cholernej wojny nie mam żadnych wielkich pomysłów ani planów. Jest instrukcja: pomóc naszej armii. I tylko jedno marzenie - jak najszybsze zwycięstwo Ukrainy i powrót do domu wszystkich, którzy stanęli w jej obronie!

Iryna Kontorska, 58 lat: Nieznajomi mogą stać się krewnymi, a prawdziwi krewni mogą być dalecy i obcy

Moi krewni ze strony ojca z Rosji nie zadzwonili do mnie ani razu w tym roku. Brat mojego zmarłego taty i jego dzieci po prostu milczały, chociaż komunikowaliśmy się przed wojną. Nie odważyli się zadzwonić nawet z banalnym pytaniem "Jak się masz?". Nie złożyli mi życzeń z okazji urodzin - było to zaledwie cztery dni po rozpoczęciu wojny. Nie wiem, czy byli przestraszeni, zawstydzeni...

Chociaż ci krewni często odwiedzali nas w Ukrainie. Byli zachwyceni miastami, przyrodą i kulturą, gościnnością matki. Czy naprawdę mogli uwierzyć, że Ukraina potrzebuje denazyfikacji?

Ja też do nich nie dzwonię. Tata pewnie by tego nie pochwalił, ale odcięłam tę gałąź rodziny. Wojna nauczyła mnie, że obcy mogą stać się krewnymi, a prawdziwi krewni mogą być dalecy i obcy.

Zobacz wideo Joe Biden w Kijowie uhonorował ukraińskich bohaterów