Obraz w relacjach kremlowskich propagandzistów i rzeczywista sytuacja w okupowanym mieście są diametralnie różne. Niektórym może się wydawać, że życie w Mariupolu zaczyna się odradzać, a mieszkańcy miasta i budowniczowie sprowadzeni z rosyjskiego zaplecza zaczynają odbudowę miasta. Ale tak nie jest.
W Mariupolu naprawdę zbudowali kilka nowych domów, ale jest kilka niuansów. Tak zwani "budownicze" z Rosji okazali się zwykłymi pijakami lub byłymi więźniami, których przywieziono na pomoc "braterskiemu" narodowi. Większość z nich nie ma ani wykształcenia zawodowego, ani pojęcia o tym, jak budować bezpieczne i niezawodne domy. Mieszkańcy miasta, którzy pozostali, nie mają wyboru - albo budują, albo nie mają możliwości zarobić.
Strona finansowa to osobna historia. Pracownicy mogą czekać miesiącami na swoje wynagrodzenie. Aby przeżyć, kradną materiały budowlane, które następnie sprzedają na targach. W tym samym czasie władze okupacyjne raportują o innym wieżowcu jako o budynku mocnym i niezawodnym. Wystarczy jednak dotknąć ścian i staje się jasne, że jest pusty. Są to domy "kartonowe", bez jakiejkolwiek gwarancji bezpieczeństwa. Ale władze okupacyjne zapewniają swoich kuratorów z Moskwy, że pieniądze zostały wydane na materiał dobrej jakości.
A kto mieszka w tych nowych blokach? Propagandyści świątecznie relacjonują o tym, jak tzw. burmistrz miasta uroczyście wręcza klucze do mieszkania rodzinom wielodzietnym. W rzeczywistości mieszkają tam wybrane rodziny. Ich sąsiadami nie są miłe babcie ani małżeństwa, ale zwykli rosyjscy żołnierze, którzy przeprowadzają bliżej morza swoje rodziny z dalekiej Tuwy czy Saratowa. Cynicznie, prawda? Najpierw zniszczyć miasto w 90 proc., zabić i wypędzić prawdziwych mieszkańców miasta, a następnie stać się jego panami.
Niestety, mieszkań, które wybudowali, nie wystarczy na wszystkich, więc każdy dom, który trochę ocalał i jest bez właścicieli, automatycznie staje się własnością jakiegokolwiek żołnierza. Po prostu wchodzą do domów i tam mieszkają. I to jest najbardziej obrzydliwe! Bo wyobrażasz sobie tego "Wańkę" albo tego "kadyrowca", który się garbi twoje rzeczy, przegląda zdjęcia, śpi na twoim łóżku, dotyka twojej przeszłości i znieważa pamięć o wszystkim, co łączyło cię z rodzinnym domem.
W mieście doszło do katastrofy humanitarnej. Niehigieniczne warunki, brak leków i specjalistów to rzeczywistość Mariupola. W zeszłym roku do miasta przyjechali lekarze z Tuwy. "Pomagają" nie tylko przy łagodnych schorzeniach. Bywa, że przeprowadzając operacje ci "lekarze" tylko okaleczają ludzi, których potem trzeba transportować do Doniecka, żeby ratować.
Tej zimy, według statystyk, każdego dnia z powodu zimna umierało około setki osób. Obiecywano im ogrzewanie, ale zamiast tego ludzie pisali na swoich domach: "Potrzebna pomoc! Zamarzamy!". Reakcji ze strony tzw. władz nie było.
Edukacja w szkołach odbywa się według rosyjskiego programu nauczania, a jeśli lekcje z matematyki czy fizyki nie różnią się od ukraińskich, to na lekcjach historii i literatury rosyjskiej nauczyciele stosują wszelkie metody propagandy. Wmawiają dzieciom, że są Rosjanami i mają bronić ojczyzny, a w godzinach pozaszkolnych kolaboranci zbierają dzieci według wieku w oddziały "JunArmii". W tych jednostkach dzieci w wieku szkolnym uczą się strzelać z broni, dostarczać pierwszej pomocy medycznej na polu walki i co najważniejsze - nienawidzić Ukrainy.
Tymczasem ulice miasta zrobiły się czarne (tak mówią wszyscy miejscowi), większość "przybyszy" ze względu na swoją narodowość to Buriaci, Tuwińczycy i osoby z Kaukazu. I to podnosi kwestię bezpieczeństwa. Zimą w Mariupolu doszło do serii morderstw, których ofiarami były kobiety w wieku od 25 do 35 lat, w większości stanu wolnego. Każda ofiara została zgwałcona i ciężko pobita, każdej kobiecie wydłubano oczy. "Policja DRL" szybko "zamknęła" sprawę i zabroniła wspominania o tych zdarzeniach.
Grabieże, morderstwa, napady stały się w Mariupolu normą. Dlatego, gdy zachodzi słońce, ludzie starają się nie wychodzić z domów, ponieważ rozumieją, że nie ma nikogo, kto by ich chronił. Chociaż jeszcze przed inwazją na pełną skalę Mariupol był jednym z najbezpieczniejszych miast na Ukrainie. To tutaj działał jedyny system w kraju, obserwujący całe miasto. Ale naród rosyjski postanowił uwolnić Mariupol od pokoju i bezpieczeństwa.
Jeśli chodzi o lokalnych mieszkańców, trudno doszukać się w ich słowach obiektywizmu. Większość z tych, którzy pozostali, to separatyści, którzy czekali i pomagali Moskwie w inwazji. W stosunku do nich wszystko jest jasne. Takich ludzi nigdy nie da się zmienić, w końcu oni nie chcą myśleć inaczej. Ale są ludzie, którzy musieli zostać w Mariupolu nie ze względu na przekonania polityczne, ale ze względu na sytuację życiową. Większość z nich boi się nawet pomyśleć lub szepnąć coś złego o okupantach, bo wiedzą, że każdy sąsiad to zdrajca, który napisze na ciebie donos. Ludzie przystosowali się do takiego przetrwania i modlą się jednak, aby nie było więcej wojny.
Jednak w Mariupolu jest niewielki, ale bardzo potężny odsetek Ukraińców, którzy walczą - "Mariupol. Opór". Mimo blokady nie poddają się, uwierzą w naszą armię i czekają. A co najważniejsze pomagają -"bawełna" (eksplozje – red.), wybuchy samochodów kolaborantów, rejestr zdrajców, śledzenie sprzętu i personelu, ostrzeżenie o "Szachedzi" w obwodzie zaporoskim – dzięki nim okupantom nie da się spać spokojnie nawet na swoich głębokich tyłach. Jako symbol oporu używają żółtej wstążki i dużej litery «Ї» (red. Litera ta występuje tylko w alfabecie ukraińskim).
Ukraina na pewno odzyska swoje terytoria, sprawiedliwość i prawda zwyciężą, a wróg zostanie zniszczony. Za każdą zabitą niewinną osobę. Mariupol to Ukraina!