Szukają zaginionych dzieci i odwiedzają więzienia w Rosji. Szef misji MKCK w Ukrainie: Ta wojna jest wyjątkowo brutalna

Vladyslav Yatsenko
Od początku pełnowymiarowej wojny z Ukrainy do Rosji deportowano ponad 19 tys. dzieci. Tysiące jeńców wojennych przebywają w rosyjskich więzieniach. Na listach zaginionych jest blisko 30 tys. Ukraińców. O uprowadzeniu ukraińskich dzieci, wizytach w rosyjskich więzieniach i skutkach rosyjskiej inwazji porozmawialiśmy z Jurgiem Eglinem, szefem delegacji Międzynarodowego Komitetu Czerwonego Krzyża w Ukrainie.

Jakie są dziś Państwa priorytety w Ukrainie?

J.E.: Jesteśmy w Ukrainie od 2014 roku. To była długa droga. Skupiamy się przede wszystkim na pomaganiu cywilom, którzy mieszkają w strefie działań zbrojnych albo w inny sposób zostali dotknięci tym konfliktem. To są osoby najbardziej bezbronne. Wszystkie nasze działania są związane z niesieniem pomocy. Ochrona tych osób to kolejny obszar, który nabrał większego znaczenia po eskalacji konfliktu w lutym 2022 roku. Działamy zgodnie z zasadami Konwencji Genewskiej na rzecz jeńców wojennych, osób zaginionych lub zmarłych, a także dzieci i rodzin objętych specjalną ochroną na mocy tej konwencji.

Zobacz wideo Szojgu chce wzmocnić granicę. To odpowiedź na spodziewane dostawy F-16 do Ukrainy [Źródło: Reuters]

Próbujecie Państwo przywrócić normalne życie cywilom, którzy mieszkają na terenach odbitych przez ukraińskie wojsko. Jak przywrócić normalność tam, gdzie są ciągłe ostrzały?

J.E.: W zeszłym roku linia frontu bardzo się przesunęła i wiele terytoriów wróciło pod kontrolę ukraińskich władz. MKCK również wrócił tam, gdy tylko stało się to możliwe. Zadbaliśmy o podstawowe potrzeby ludności cywilnej. Niektórym osobom przyznaliśmy pomoc pieniężną. Dostarczyliśmy też paczki żywnościowe. Współpracowaliśmy z ukraińskimi władzami lokalnymi, żeby pomóc przywrócić dostawy wody i prądu. 

Ostrzały wciąż stanowią zagrożenie dla ludzi mieszkających przy linii frontu. Informacje o ich potrzebach dostajemy od lokalnych władz. Następnie oceniamy, jak daleko możemy się posunąć. Pracujemy blisko linii frontu i uważamy na pociski, które ciągle nad nią latają. Musimy się po prostu dostosować do warunków w zależności od miejsca, w którym podejmujemy działania. Chersoń jest miastem regularnie atakowanym. Musimy zachowywać tam szczególną ostrożność. Jest to zatem ciągłe balansowanie na granicy ryzyka utraty życia i współpracy z osobami, które ucierpiały.

Jak wygląda sytuacja w Ukrainie, jeśli chodzi o dostęp do wody i innych usług pierwszej potrzeby?

J.E.: W Kijowie i niektórych innych dużych miastach życie toczy się niemal normalnie. Ale są też obszary w pobliżu linii frontu, gdzie jest bardzo trudno. Są osoby, które w dalszym ciągu mają trudność z dostępem do podstawowych usług. Największe wyzwanie stanowi zbliżająca się zima. Jesteśmy zaniepokojeni z powodu niskich temperatur i warunków, w których zwykli ludzie będą musieli przetrwać najbliższe miesiące. Potrzebują dostępu do prądu, wody i do opieki zdrowotnej. W wielu częściach wschodniej Ukrainy sytuacja pod tym względem jest krytyczna. 

Ukraińcy dobrze pamiętają poprzednią zimę. Obawiają się, że nadchodząca będzie nie mniej trudna. Władze ukraińskich miast ostrzegają, że infrastruktura krytyczna może być ponownie atakowana przez Rosjan. Jak się do tego przygotowujecie? 

J.E.: Jesteśmy tym również zaniepokojeni. Nikt nie wie, co może wydarzyć się w nadchodzących tygodniach i miesiącach. Przygotowujemy się do wszystkich scenariuszy i zaopatrujemy się w potrzebne środki. Nazywamy to planowaniem awaryjnym. Koordynujemy nasze działania nie tylko z lokalnymi władzami ukraińskimi, ale też z innymi organizacjami humanitarnymi. Dodałbym jeszcze jeden aspekt, który jest dla nas bardzo ważny i który wykorzystujemy w terenie – są to nasze relacje z Ukraińskim Czerwonym Krzyżem. Pomagamy mu  przygotować zasoby na wypadek, gdyby wydarzyło się coś złego. Ukraina to duży kraj. Niektóre miasta posiadają zaawansowane systemy zaopatrzenia w energię i wodę. Jednak często na naszej drodze są też odległe wioski, w których mieszkają osoby pozbawione dostępu do wody i światła. W takich miejscowościach również interweniujemy. 

Jakie są Państwa relacje z władzami w Ukrainie?

J.E.: Uważam, że zawsze mieliśmy dobry kontakt z samorządami ukraińskimi. Widzą w nas wartość. Obserwują naszą pracę. Współpracujemy też z różnymi instytucjami państwowymi. Jeśli chodzi o los jeńców wojennych, sytuacja jest nieco napięta. Można to zrozumieć, ponieważ oczekiwania Kijowa wobec organizacji międzynarodowych są bardzo wysokie. Kwestia uwolnienia jeńców budzi wiele emocji. Stoi za tym cierpienie rodzin, które tęsknią za bliskimi i zadają trudne pytania, na które czasem nie ma odpowiedzi. Czekają na konkretne informacje. 

Chcą wiedzieć, kiedy dojdzie do wymiany jeńców i kiedy dokładnie ich bliscy wrócą do domu. Istnieje więc ogromna presja. I słusznie. Są też ogromne emocje. Niestety nasze możliwości cały czas są ograniczone.

Nie jesteśmy w stanie spełnić wszystkich tych próśb. Nigdy nie będziemy w stanie złagodzić całego cierpienia i bólu tych rodzin. Pewne rzeczy możemy zrobić, ale wiemy, że dla nich to nie jest wystarczające.

Zdarza się, że z tego powodu nasze działania są źle postrzegane. Niektórzy ludzie myślą w ten sposób: "Dlaczego nie robicie więcej? Czemu nie odwiedzacie jeńców? Dlaczego nie udzielacie nam odpowiedzi?". Mogę jedynie zapewnić, że staramy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby te osoby wróciły do domów. W tym celu działamy nie tylko w Ukrainie, ale także na terenie Federacji Rosyjskiej. Chcielibyśmy móc zrobić znacznie więcej. Ale nie zawsze jest to możliwe. Mogę też Państwa zapewnić, że nasi koledzy, którzy działają w Czerwonym Krzyżu na terenie Rosji, gdzie mamy biuro, próbują docierać do niezbędnych dokumentów, zadają pytania i nalegają, żeby dostać na nie odpowiedź. Ale i tak jest to mniej, niż się od nas oczekuje. Z definicji wpadamy w to pole napięcia i czasami wpływa to na nas negatywnie. Łagodzimy te napięcia rozmowami. Tłumaczymy, że idziemy do przodu.

Jeśli chodzi o Czerwony Krzyż w Rosji, czy Państwo z nim współpracują w kwestii powrotu deportowanych ukraińskich dzieci do ich domów?

J.E.: W tych sprawach nie mamy bezpośredniej współpracy z Rosyjskim Czerwonym Krzyżem.

Dlaczego?

J.E.: Nasze biura działają oddzielnie, jeśli chodzi o jeńców wojennych.

Jak w takim razie wygląda proces poszukiwania zaginionych Ukraińców w czasie rosyjskiej inwazji?

J.E.: Jako Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża zbudowaliśmy globalną sieć kontaktów w różnych krajach na całym świecie. Ludzie przesyłają nam zawiadomienia, pytania czy prośby, a my na podstawie tych danych szukamy ich bliskich. Do Polskiego Czerwonego Krzyża również wpływają takie wnioski. Następnie nasze zespoły zbierają informacje, żeby ustalić tożsamość osób zaginionych. Jeśli chodzi o zaginione dzieci, mechanizm jest ten sam. Rodziny się zgłaszają, kontaktują się z Czerwonym Krzyżem w swoim kraju lub przychodzą do biura MKCK w Ukrainie. Dostajemy wniosek. Zaczynamy poszukiwania. 

Skoro mowa o dzieciach, czy wiedzą Państwo, w jaki dokładnie sposób Rosja może je deportować? Wiemy, że Rosjanie wywożą niektóre ukraińskie dzieci z terenów okupowanych do obozów dziecięcych na Krymie, z których one już nie wracają do Ukrainy.

J.E.: Jesteśmy świadomi tej sytuacji. Jest wiele pytań i problemów w tej kwestii. Szczególnie ważne jest, żeby w takich sytuacjach ustalić, kto jest opiekunem prawnym dziecka. Niektóre dzieci były sierotami. Część mieszkała w sierocińcach. Komunikujemy się z władzami ich miast, a także prosimy członków rodziny o zgłaszanie się do nas. W ten sposób udało nam się nawiązać wiele cennych kontaktów, a nawet odszukać część dzieci. Jest to wciąż za mało. Bo takich dzieci jest o wiele więcej. Na szczęście nie jesteśmy sami. Jest też ukraiński rząd, który jest zaangażowany w te poszukiwania. Mamy kontakt z ministerstwami w Kijowie. Regularnie się z ich przedstawicielami spotykamy. Dostajemy listy nazwisk, możemy też odgrywać rolę neutralnego pośrednika pomiędzy Kijowem a Moskwą, bo możemy te listy ukraińskich dzieci przekazać Federacji Rosyjskiej. Choć to też nie jest łatwe. Są również inne organizacje, takie jak ONZ czy UNICEF, które w te działania poszukiwawcze się angażują. Wszyscy staramy się dołożyć swoją cegiełkę do tego, aby te dzieci odnaleźć. Naprawdę szczerze chcemy pomóc w rozwiązaniu tego bardzo szerokiego, długotrwałego i bolesnego problemu.

Są też doniesienia o porywaniu ukraińskich dzieci przez Mińsk. Są wywożone nie tylko do Rosji, ale też na Białoruś. Ukraińskie media przedstawiły szereg dowodów na to, że w tym procesie uczestniczył Białoruski Czerwony Krzyż. Jak Pan odpowie na te zarzuty?

J.E.: Nie mam bardziej szczegółowych informacji niż te, które są powszechnie dostępne. Mamy biuro w Mińsku, jesteśmy w kontakcie z Białoruskim Czerwonym Krzyżem, ale nie mamy dowodów na to, o czym Pan mówi. Oczywiście mamy uzasadnione obawy. Uważamy, że jest to bardzo delikatna kwestia, którą należy traktować z szacunkiem, ale nie mamy w tej chwili żadnych dowodów, które mogłyby ujawnić, co właściwie się wydarzyło. Poza tym, co jest powszechnie wiadome - Białoruski Czerwony Krzyż był oskarżany o zaangażowanie w ten proces (w wywiezieniu ukraińskich dzieci z terenów okupowanych przez Rosjan na Białoruś - red.). Jest to oczywiście niedopuszczalne, ale chcemy najpierw ustalić fakty, zanim zajmiemy jakiekolwiek stanowisko. W tej chwili nie wiemy, jaką rolę odegrał Białoruski Czerwony Krzyż. Powstrzymujemy się więc przed wydawaniem "wyroków" czy osądzeniem bez potwierdzonych informacji. Jako MKCK podkreślamy nasze zasady i wartości. Swoje śledztwo w tej sprawie przeprowadziła Międzynarodowa Federacja Czerwonego Krzyża i na początku października opublikowała oświadczenie. Apelujemy do wszystkich instytucji Czerwonego Krzyża o nieangażowanie się w przymusowe przesiedlanie dzieci. Jest to dla nas niedopuszczalne. Absolutnie. 

Ukraińcy często pytają, dlaczego organizacje międzynarodowe nie posiadają informacji o ukraińskich dzieciach, jeśli mają biura w Rosji czy Białorusi. Jak Pan na takie pytanie odpowie? 

J.E.: Bardzo dobre pytanie. Chciałbym, żebyśmy mieli większą jasność w tej kwestii. Niestety nie mamy dostępu do wszystkich informacji, aby ustalić wszystkie fakty i uzyskać pełny obraz tej czy innej sytuacji. Nasza działalność na terenie Białorusi czy Federacji Rosyjskiej jest mocno ograniczona. Musimy o tym pamiętać.

Czerwony Krzyż jest krytykowany za to, że nie odwiedza ukraińskich jeńców w rosyjskich więzieniach, żeby sprawdzić ich stan zdrowia czy też warunki, w jakich przebywają. Czy Pan ma jakieś informacje na ich temat?

J.E.: Nasze wizyty u jeńców na terytorium Federacji Rosyjskiej są utrudnione. Chcielibyśmy odwiedzać jeńców częściej, ale są pewne ograniczenia, które nam na to nie pozwalają. Regularnie odwiedzamy niektóre z tych osób. Dostarczamy informacje na temat ich sytuacji i ułatwiamy przekazywanie listów. To napawa optymizmem i wiarą w to, że możemy kontynuować naszą pracę. Warunki, jakie mamy na terenie Federacji Rosyjskiej, są poniżej naszych oczekiwań. Chcielibyśmy zrobić więcej i bardzo ciężko w tym celu pracujemy. Jesteśmy już "jedną nogą w drzwiach". Chcemy mieć pewność, że będziemy mogli je otworzyć i przez nie wejść.

Od 24 lutego 2022 roku odbyliśmy ponad 1800 wizyt w rosyjskich więzieniach. Nasze biuro dostało i odpowiedziało na tysiące wiadomości. Wiem, że to nie wystarczy, bo ludzie dalej cierpią. Ale to kolejny krok ku temu, żeby tego cierpienia było coraz mniej. 

Czy możemy się spodziewać, że biuro Międzynarodowego Czerwonego Krzyża w Rosji bardziej się przyczyni do powrotu ukraińskich jeńców wojennych do domu? 

J.E.: Warto nadmienić, że Rosyjski Czerwony Krzyż nie odgrywa w tym procesie żadnej roli. Pracujemy nad tym wyłącznie my, Międzynarodowy Komitet Czerwonego Krzyża. Władze ukraińskie i rosyjskie same prowadzą rozmowy w sprawie wymiany jeńców wojennych. Dlatego regularna wymiana jeńców odbywa się bez naszego udziału. Robią to na podstawie dwustronnej współpracy, a my nie mamy do niej pełnego wglądu. Oferujemy naszą pomoc i utrzymujemy kontakt z każdą ze stron konfliktu. Zgodnie z naszym mandatem. 

Pomagamy także w przypadku transportu ciał poległych żołnierzy. To smutna rzeczywistość, w której odgrywamy osobną rolę, bo chcemy, aby poległych żołnierzy pochowano w godny sposób. Kiedyś byłoby to niemożliwe.

W czasie inwazji na Ukrainę rosyjskie wojsko zniszczyło wiele ukraińskich przedsiębiorstw i fabryk. Czy przewidują Państwo przekazanie do tych regionów większej ilości pomocy humanitarnej?

J.E.: Nie tak dawno temu podróżowałem po wschodniej Ukrainie. W trakcie tych kilku miesięcy widziałem zarówno bogactwo i dziedzictwo kulturowe Ukrainy, jak i zniszczenia wojenne. Widzieliśmy skutki katastrofy, do której doszło w Nowej Kachowce. Wiemy, jaki miała wpływ na ekologię i rolnictwo. Są to realne problemy, które również pomagamy rozwiązać. W ubiegłym roku aktywnie się w to włączyliśmy. Współpracowaliśmy także z ukraińskim Ministerstwem Polityki Społecznej. Pomagaliśmy nie tylko dostarczając paczki żywnościowe, ale też przekazując pieniądze, tak żeby ludzie mogli samodzielnie zaopatrywać się w produkty na lokalnym rynku.

Z biegiem czasu sytuacja pod Chersoniem nieco się ustabilizowała. Rząd w Kijowie jest dobrze zorganizowany i należy przyznać, że Ukraina jest państwem ciężko pracującym. Dostosowaliśmy naszą pomoc, kierując ją tam, gdzie rzeczywiście ma wartość. Władze ukraińskie poradziły sobie ze zniszczeniami całkiem nieźle. Zmniejszyliśmy skalę dystrybucji pomocy w tym regionie, ponieważ zmniejszyło się zapotrzebowanie. Ukraińcy to ludzie zaradni i pracowici. Dbają o gospodarkę i swój kraj. Wbrew pozorom, nie są całkowicie uzależnieni od pomocy zewnętrznej. 

Rosyjskie wojsko zniszczyło ponad tysiąc szpitali na terenie Ukrainy. Co robi Międzynarodowy Czerwony Krzyż, aby pomóc w odbudowie ukraińskiego systemu opieki zdrowotnej?

J.E.: To ważna część naszej misji. Z założenia Czerwony Krzyż ma nieść pomoc rannym na polu walki. Przede wszystkim jest to wsparcie materialne, a także w pewnym stopniu szkoleniowe. Organizujemy szkolenia z leczenia rannych. Współpracujemy też z ukraińskim Ministerstwem Obrony Narodowej. Nie będę mówił o liczbach, bo może to być bardzo drażliwa kwestia, gdyż władze Ukrainy nie chcą ujawniać zbyt wielu informacji na temat liczby zabitych i rannych żołnierzy. To zrozumiałe. Udzielamy wsparcia ukraińskiej wojskowej służbie zdrowia, w tym także materialnego. Ten aspekt naszej pracy jest bardzo ważny. Patrzymy na nasze wysiłki z perspektywy pola bitwy. Bierzemy udział w szkoleniach z pierwszej pomocy. 

Kolejną ważną kwestią dla Ukraińców są dziś protezy dla żołnierzy, którzy na froncie stracili nogi i ręce.

J.E.: Zamierzamy nawiązać współpracę pomiędzy dwoma ośrodkami rehabilitacyjnymi w Charkowie i w Kijowie, gdzie są przeprowadzane takie zabiegi. Chcemy w ten sposób pomóc rannym żołnierzom.

Czym ta wojna różni się od innych wojen i konfliktów na świecie? Dlaczego wojna w Ukrainie to szczególnie trudne wyzwanie dla Czerwonego Krzyża?

J.E.: Ludzkie cierpienie to stały element każdego konfliktu zbrojnego na świecie. To właśnie cywile płacą najwyższą cenę. Zdrowiem i życiem. Podobnie wygląda to w Ukrainie. Choć muszę przyznać, że konfliktu na taką skalę wcześniej nie widziałem. Linia frontu o długości blisko 1000 kilometrów, nowoczesny rodzaj działań wojennych, w których wykorzystywane są rakiety manewrujące i drony, a także zniszczenia, które trudno porównać z czymkolwiek innym. Są to walki brutalne i wyjątkowo niszczące.