Żołnierz: Bez kobiet nie damy rady. "Wojna może trwać kolejnych 30 lat"

Ukraiński poeta, a dziś też dowódca ukraińskiej 68. brygady im. Oleksego Dowbusza - Pawło Wyszebaba zachęca kobiety, żeby dołączały do wojska. Ukrayina.pl porozmawiała z wojskowym o przyszłości Ukrainy, mobilizacji i o życiu w okopach.

Pawło Wyszebaba (ang. Pavlo Vyshebaba) to ukraiński pisarz, aktywista ekologiczny i muzyk, który po wybuchu rosyjskiej inwazji dołączył do 68. brygady im. Oleksego Dowbusza, która stacjonuje na kierunku kupiańskim pod Charkowem. Jest dowódcą łączności. Ma wadę wzroku i nie może wykonywać innych zadań. Urodził się w Kramatorsku pod Donieckiem i wierzy w to, że ukraińskie wojsko odbije te tereny. Nad tym pracuje, choć w przerwach jeździ po Ukrainie, czytając wiersze. W ten sposób zbiera na sprzęt dla swojej brygady.

Jak zaczął się pana dzień?

O pierwszej w nocy. Miałem dyżur. Wróciłem z pozycji. Właśnie robię sobie kawę i rozmawiam z panią.

Dużo macie śniegu tam na wschodzie?

Tak. Nawet ptaki rano jeszcze śpiewają. Słychać koguty na wsi. Był też piękny wschód słońca.

Dziwnie się tego słucha, jak się wie, gdzie pan jest.

Wojna nie wyklucza życia. Nie może też wykluczać dobrej kawy. 

Ludzie na Zachodzie szykują się do Świąt, a gazety tymczasem opisują czarne scenariusze ukraińskiej przyszłości. Piszą o przewadze Rosjan, o możliwej przegranej Kijowa, o nieudanej kontrofensywie na południu kraju. Jak pan to wszystko odbiera?

Pod Charkowem, gdzie jestem, sytuacja jest ciężka. Walki trwają w zasadzie bez przerwy. Nie jest to wojna pozycyjna, tylko ciągłe szturmy pozycji z obydwu stron. Staramy się uwalniać każdy centymetr naszej ziemi, oni (red. Rosjanie) próbują go okupować. Ponosimy straty. Tak to wygląda. 

To będzie długa wojna. "Nasza walka może trwać nawet 40 lat, ale 10 z nich już mamy za sobą". To pana słowa, które brzmią dosyć przerażająco. Szczególnie dla tych, którzy uważali, że to się skończy w kilka tygodni.

Nie jestem wróżbitą. Tak czuję. To moje subiektywne konkluzje. Myślę, że 40 lat to czas potrzebny do rekonstrukcji "rosyjskiego imperium". Przecież Putin odbudował ten mit. Nawet jeśli uda nam się ich pokonać na polu walk i odbić z ich rąk okupowane ukraińskie miasta, ich poziom nienawiści do nas nie zmaleje. Wręcz odwrotnie. Będzie rósł. Będą domagali się rewanżu. Zemsty. Przegrana dla Rosjan jest niedopuszczalna. Nie mieści im się w głowach taki scenariusz. Moskwa więc też sobie pozwolić na to nie może. Dlatego mamy powody, by sądzić, że oni nie odpuszczą. Na zawieszeniu broni ta wojna się nie skończy. To, co zaczęło się w 2013 roku i potem w 2022 roku rozlało się na cały nasz kraj, będzie jeszcze przez kilka dziesięcioleci się transformować. Będąc w Kijowie w czasie Rewolucji Godności, czułem, że to dopiero początek. Tak samo mam dziś. Pokonanie ich armii nic nie zmieni. Wyszkolą i rzucą na front nowych Rosjan. Musimy pokonać ich imperializm. A to wymaga dekad. Jeśli każdy z nas przygotuje się do długiej walki, do maratonu - to szybciej ujrzymy przed sobą metę. Tylko tak można z nimi wygrać. Właśnie dlatego spędzimy te Święta w mundurach, w okopach, na różnych pozycjach wzdłuż linii frontu.  

Rosjan jest więcej i dziś to czujemy. Po 600 dniach wojny Kijów ma problem z mobilizacją ludzi. Czuć to tam na wschodzie?

Czuć. Według wszystkich zasad fizyki i matematyki we wszystkim musi być równowaga. W wyniku walk tracimy ludzi. Część zostaje ranna i jest na jakiś czas wykluczona z walk, bo są obrażenia, które wymagają hospitalizacji. Ciała zabitych żołnierzy jadą do bliskich. Ranni jadą do szpitali. Zostają ci, którzy są przemęczeni, bo nie każdy z nas może liczyć na rotacje. Tempo mobilizacji w Ukrainie nijak się ma do intensywności walk. Nie mamy kim zastąpić rannych. To powoduje braki. 

Codziennie te braki stają się coraz większe. Rosjanie ludzi nie liczą. Co z tym zrobić?

Przede wszystkim, musimy pozwolić kobietom nam pomóc. Nasi mężczyźni są opiekuńczy, a większość z nas uważa, że front to nie jest miejsce dla kobiet i dzieci. Nasi mężczyźni chcą je uchronić przed tym. Ale skutkuje to tym, że nawet te kobiety, które chcą walczyć, nie są przyjmowane do wojska. Nie możemy sobie pozwalać na dyskryminację. Nie możemy kontynuować radzieckich zwyczajów, w których są "męskie sprawy", do których kobiety nie mają wglądu. Dziś świat jest inny. Potrzebujemy kobiet. Bez nich nie dajemy rady.

W ukraińskim wojsku są przecież kobiety. Według statystyk Sił Zbrojnych Ukrainy to już ponad 70 tys. Ukrainek, które są w szeregach armii. 5 tys. z nich walczy. Podejrzewam, że chętnych do walki kobiet jest więcej.

Oczywiście. Tylko że niektóre z punktów poboru, gdzie przychodzą dobrowolnie, są odsyłane z kwitkiem do domu. Nasi dowódcy powinni sobie w końcu uzmysłowić, że nasze kobiety są waleczne i muszą być traktowane na równi z mężczyznami, jeśli na własne życzenie stawiają się w wojskowych komisjach uzupełnień. Nie możemy im odmawiać. Musimy być w tej walce razem. To jest walka całego naszego narodu. Są Ukrainki snajperki, są też zwiadowczynie. Nie muszą strzelać, jeśli nie chcą. W Siłach Zbrojnych Ukrainy pozostaje wiele zawodów, które mogą szybko opanować. Ich wiedza może się przydać na przykład w ratownictwie medycznym, logistyce, księgowości, łączności czy w ośrodkach szkoleniowych. To nasz ogromny potencjał, po który do tej pory nikt nie sięgnął. 

Nie każda i nie każdy z nas może zabić drugiego człowieka. Nie każdy psychicznie wytrzyma to, co się dzieje w wojsku. Niektórzy twierdzą, że nie każdy do tego się nadaje. Jak pan zrozumiał, że pan da radę? Czy fakt, że urodził się pan na wschodzie Ukrainy, gdzie Rosjanie wtargnęli w 2014 roku, miał wpływ na tę decyzję?

Nie wiem. Jest wiele definicji tego, czym jest dom. Dla kogoś to podwórko, na którym się wychował. Wielu z nas było gotowych bronić swojej chaty, mieszkania, domu na początku inwazji. Byli też ludzie, którzy nie rozumieli, po co im bronić domu rodaka, który jest położony 800 km od ich miasta. Jak definiujesz dom? Musisz sobie odpowiedzieć na to uczciwie. Czy dom to miejsce, gdzie się urodziłeś? Czy dom to twój pokój, czy twój kraj? Dla mnie dom to każdy zakątek naszego kraju. 

Urodziłam się na Zachodzie Ukrainy. W Równym. Nie zdążyłam zobaczyć Doniecka. Został okupowany, jak miałam 15 lat. Wielu mieszkańców zachodniej Ukrainy nigdy nie było na wschodzie. A pan był we Lwowie w dzieciństwie? Z pana rodzinnego Kramatorska to jakieś 800 km.

Tak. Choć byłem już starszy. Pamiętam swój szok, jak pierwszy raz pojechałem w ukraińskie góry. To były Karpaty, a wydawało mi się, że jadę na drugi koniec świata. To była podróż, która zabiła wszystkie rosyjskie mity, którymi nas na wschodzie karmiono od lat 90. W Kramatorsku prorosyjscy działacze cały czas coś mówili o "banderowcach" ze Lwowa czy nacjonalistach na zachodzie Ukrainy. Wystarczyło 15 dni w Karpatach, żeby te mity rozwiać. Nigdzie nie spotkałem tak przyjaznych i ciepłych ludzi. 

Trudno sobie wyobrazić, jakie mity powielają dziś w okupowanych od 10 lat miastach. Co zrobić z tymi ludźmi, jeśli przegonicie stamtąd Rosjan?

To będą lata naprawiania i uświadamiania. Myślę, że będziemy musieli wyleczyć ich umysły poprzez dobrą propagandę. Tak jak się leczy HIV poprzez propagowanie profilaktyki zabezpieczania się. W ten sposób ludzkość zwalczyła najgorsze choroby weneryczne. Będziemy musieli to zastosować wobec rosyjskiej propagandy, żeby ją zwalczyć. Nie będzie to ani szybkie, ani łatwe. Ale innego wyjścia nie ma.

Rosyjsko-ukraińska wojna trwa już prawie dwa lata. Intelektualiści na Zachodzie ten czas nazywają okresem ukraińskiego przebudzenia, a czasem odrodzeniem narodu ukraińskiego. Pan się z tym zgadza czy nie do końca?

Trudno się z tym nie zgodzić, ponieważ toczymy wojnę o tożsamość. Chcemy mieć kraj, w którym będziemy mieszkać. Nie chcemy być wędrowcami czy uchodźcami do końca naszych dni. Każdy naród musi mieć jakieś miejsce na ziemi dla siebie. O to miejsce walczymy. Jeśli przestaniemy - nie będzie nas. 

Pisze pan piękne wiersze, będąc na froncie. Jaki z nich jest dla pana szczególny?

Do córki. 

Został przetłumaczony na polski. Przeczytam panu.

Chętnie posłucham. Rozumiem polski.

Do córki 

Nie pisz mi o wojnie ani słowa

pisz, czy ogród masz tam gdzieś, kochanie,

i czy słychać w nim koników polnych granie,

ile w trawie się ślimaków chowa.

Pisz o kraju, gdzie znalazłaś przystań:

jakie dają tam imiona kotom?

Mnie najbardziej chodzi teraz o to,

żeby nie czuć smutku w twoich listach.

Pisz, czy kwitną u nich wiśnie i brzoskwinie?

A gdy z kimś tam będziesz rozmawiała,

nie mów, jak przed rakietami uciekałaś,

tylko jak się pięknie żyło w Ukrainie. 

Wszystkim mów, że gdy nastąpi koniec wojny,

niechaj w gości do nas tu przyjadą.

Każdy z nas im podziękuje za to,

że o los swych dzieci był spokojny.

Pawło Wyszebaba (ang. Pavlo Vyshebaba)

Tłumaczył Jerzy Czech