Ukraiński żołnierz, ps. "Chort" walczy w jednostkach Sił Operacji Specjalnych Ukrainy. Wcześniej interesował się psychologią, uczęszczał do szkoły snajperów i trenował wschodnie sztuki walki. Chciał zostać psychologiem. Dziś mówi, że to mu pomogło wytrzymać dwa lata pełnowymiarowej inwazji Rosji na Ukrainę. W rozmowie z Ukrayina.pl opowiedział, jak wygląda wojna oczami żołnierza Sił Operacji Specjalnych Ukrainy.
Jak wspominasz początek wojny?
Byłem wtedy w Irpieniu w obwodzie Kijowskim. Obudziła mnie żona. Powiedziała, że Rosjanie zaczęli inwazję. Wcześniej się zaopatrzyłem. Zrobiłem zakupy dla dziecka. Przygotowałem się. Plecaki na wypadek wojny były spakowane. Postanowiliśmy jednak nie wyjeżdżać od razu. Chcieliśmy poczekać, ze względu na olbrzymie korki. Miasto było prawie puste, mieszkańcy ukrywali się na podziemnych parkingach. Słyszeliśmy odgłosy walk ulicznych w jednej z części Irpienia, szukaliśmy bezpiecznej drogi ewakuacji z miasta. Udało nam się wydostać. Wyjechaliśmy do znajomych na zachodzie Ukrainy. Mój kolega, który dał nam schronienie, zachęcił mnie do dołączenia do wojsk obrony terytorialnej. Prowadziłem tam szkolenia wojskowe dla innych ochotników.
Jak więc trafiłeś do Sił Operacji Specjalnych?
Mój znajomy opowiedział mi o tej jednostce. Umówił na tak zwane spotkanie rekrutacyjne. Sprawdzali mnie. Biografię, dokumenty, przeszłość. Zajęła się tym Służba Bezpieczeństwa Ukrainy i trwało to mniej więcej kilka tygodni. Byłem ochotnikiem. Decyzji tej nie popierała moja żona. Powiedziała mi, że zostawiłem rodzinę i że dla syna nigdy nie zostanę bohaterem. Wzięliśmy rozwód. Po szkoleniu w jednostkach specjalnych pojechałem na swoją pierwszą operację.
Na czym polegała?
Otrzymujemy różnego rodzaju rozkazy. Wykonujemy zadania specjalne na wszystkich odcinkach frontu, w tym na tyłach wroga. Pierwszy wyjazd naszej jednostki polegał na zbieraniu informacji o przemieszaniu się Rosjan. Musieliśmy wiedzieć wszystko o ich sprzęcie i możliwościach pokonania rzeki przez ich oddziały. Robiliśmy notatki i przekazywaliśmy dowództwu. Najczęściej przyjeżdżamy na jeden z odcinków frontu na dwa miesiące. Pierwszy tydzień jest po to, żeby się przyzwyczaić. Potem zaczyna się akcja.
Gdzie było najciężej? Na jakim odcinku frontu?
Pierwszy wyjazd był najłatwiejszy. Gorzej było jak pojechaliśmy do Bachmutu, kiedy był on jeszcze pod pełną kontrolą Ukrainy. Walki tam najczęściej toczyły się pod miastem. Było ciężko. Cały czas trwał ostrzał. Siedzieliśmy więc w okopach i broniliśmy Bachmutu razem z piechotą. Dostaliśmy rozkaz, żeby utrzymywać pozycje. Najcięższa sytuacja tam była związana z ewakuacją poległego żołnierza z naszej jednostki.
Podczas ciężkich walk jeden z naszych kolegów zginął. Dwóch zostało ciężko rannych. Okazało się, że na jednym z drzew wmontowana była kamera i Rosjanie nas obserwowali. W trakcie opuszczania pozycji zginął ten, który szedł z przodu. Ci, którzy szli za nim, zostali ciężko ranni. Zaczął się zmasowany ostrzał i musieliśmy oddać pozycje. Ewakuowaliśmy rannych i wyjechaliśmy.
Ewakuacja nie zawsze się udaje. Nie wszyscy wracają?
Było dużo przypadków, kiedy nie ewakuowało się poległych, bo do niektórych miejsc po prostu nie da się dotrzeć. Mogą być ostrzeliwane lub zajęte przez Rosjan. Żołnierza, który poległ na froncie, uważa się za zaginionego, dopóki sztab centralny nie dostanie potwierdzenia jego śmierci. Mieliśmy już podobną sytuację i dlatego w trakcie kolejnej operacji postanowiliśmy zabrać ciało poległego kolegi, żeby potwierdzić jego śmierć. Żeby rodzina mogła go pochować. Musieliśmy robić to nocą. Jechaliśmy samochodem z wyłączonymi światłami. Zabraliśmy ciało. Wracaliśmy pod ostrzałem, który nie ustawał. Ale byłem spokojny, bo byłem w pełni świadomy tego, co się może wydarzyć.
Emocje odchodzą na dalszy plan?
Plan jest ważniejszy od emocji. W jednostce każdy oprócz obowiązkowych szkoleń wojskowych ma także wiedzę z innych dziedzin. W Siłach Operacji Specjalnych Ukrainy doceniają zawodowców.
Grupy w jednostkach specjalnych są małe. To trochę jak w rodzinie. Jemy razem, śpimy razem, gadamy, a potem działamy. Nawet jeśli dookoła są walki i masz rannych kolegów to i tak wykonujesz to, co masz do wykonania. Na początku działałem na adrenalinie, dopiero później docierało do mnie, że mogłem umrzeć. Czasem myślę sobie o niektórych sytuacjach i zadaje się pytaniem: a jak ja w ogóle przeżyłem?
Przed wojną studiowałeś psychologię. Chcesz zostać psychologiem wojskowym. Czy da się w czasie wojny nie zwariować?
Jest szansa na to, żeby zmniejszyć skutki stresu pourazowego. Jeśli znasz podstawy psychologii. Widzę, że żołnierze bez tej wiedzy nie mają refleksji i w konsekwencji to przerasta w niekontrolowaną agresję. Na froncie wyłączam emocje. Muszę przede wszystkim przeżyć. Zmasowany ostrzał - to jest coś, czego nie da się kontrolować. Nie masz na to wpływu. Staram się skupiać się na rzeczach, nad którymi mam kontrolę. Ze swoim psychoterapeutą pracuję tylko wtedy, kiedy jestem na rotacji. Nie można otwierać emocji żołnierza wtedy, kiedy jest na polu bitwy. Nie mogę kontynuować terapii, kiedy walczę, dlatego na froncie staram się po prostu nie tłumić emocji. Czasem nawet wspominam niektóre sytuacji i płaczę.
Redakcja Ukrayina.pl informuje, że wizerunek żołnierza jest chroniony ze względu na jego bezpieczeństwo i do dziś wykonywane operacje na froncie.