Rosyjska rakieta zabiła matkę Darii, ciała kobiety nie odnaleziono. "Tata wciąż rozmawia z portretem mamy"

Życie 52-letniej Łarysy Kochaniwskiej zakończyło się 27 czerwca ubiegłego roku w Krzemieńczuku. Wtedy rosyjska rakieta zabiła 21 osób w centrum handlowym. Przez cały ten czas pani Łarysa była uważana za jedyną zaginioną osobę. Dopiero na początku kwietnia tego roku sąd uznał ją za zmarłą.

"Mama i tata mieli trzy dziewczynki, tak przyjaźniłyśmy się, że nigdy nie jadłyśmy bez siebie kolacji. Wtedy, dopiero pół roku temu, mama dostała pracę jako sprzątaczka w sklepie AGD w centrum handlowym – mówi córka zmarłej Daria Kochaniwska. - Kiedy rozlegały się alarmy, ukrywała się w pokoiku ochrony. A na kilka dni przed tragedią robotnikom wydano polecenie kontynuować pracę podczas syren.

Дивись відео Важка обстановка на фронті

Po obiedzie 27 czerwca rozległ się alarm, byłam w domu. Usłyszałam wybuchy i wkrótce dowiedziałam się, że zaatakowano centrum handlowe. Dojechałam tam taksówką, wszędzie był czarny dym i nie można było wejść do środka. Na miejscu rozbito punkt do poszukiwania ludzi. Pojechaliśmy z tatą do szpitala, co godzinę wychodzili lekarze i podawali nazwiska pacjentów, opisywali, jak wyglądają. Matki nie było wśród nich.

Przez pierwszą dobę wierzyliśmy, że mama żyje. Ale kiedy odwiedziliśmy wszystkie szpitale i nie znaleźli jej wśród ofiar, nie pozostało nadziei. Kilkakrotnie wzywano mnie na badanie DNA. Kilka tygodni później rozebrano już ruiny centrum i zidentyfikowano znalezione ciała. Szczątek mamy wśród nich nie było. Śledczy wyjaśnili, że będą dodatkowe badania. Czas mijał, a nasze serca po prostu pękały z niepewności".

Następnie Daria i jej ojciec przekonali pani śledczą, by pokazała im nagranie z monitoringu. "Było widać, że mama sprzątała korytarz w chwili, gdy spadła rakieta – opowiada dziewczyna. — Policjanci wyjaśnili, że mama była dwa, trzy metry od epicentrum. Tam wszystko spłonęło natychmiast. Temperatura spalania była tak wysoka, że na ofiarach nawet stopiła się złota biżuteria. Od tego momentu było oczywiste, że nie da się pochować mamy, bo nawet przesiewano piasek i żadnych szczątków nie znaleziono. Zapytano nas, czy chcielibyśmy pogrzebać pozostałości ze zgliszcza. Nie zgodziliśmy się".

Dziewczyna mówi: żeby nie zwariować, wróciła do pracy. – Pracuję jako psycholożka – dodaje Daria Kochaniwska. — Z biegiem czasu wszystkim nam jakoś udało się znaleźć siłę do dalszego życia. W zasadzie zostawiliśmy wszystko w pokoju mamy tak, jak było za jej życia, żeby czuło się jej obecność. Na półce urządziliśmy coś w rodzaju kącika pamięci, umieściliśmy dwa zdjęcia mamy. Na święta noworoczne udekorowałam dla niej kaktusa. Tata cały czas rozmawia z portretem mamy. A jeszcze piszą koledzy mamy, a ja lubię te wspomnienia. Oznacza to, że ona zawsze jest z nami.

W pobliżu spalonego centrum handlowego znajduje się tablica pamiątkowa, a w pobliżu ku czci poległych posadzono drzewa. Często jeżdzę na to miejsce, ale nie po to, żeby płakać, ale żeby wspominać mamę. O tym, jak tu spacerowałyśmy, jak jadłyśmy lody, jak żartowałyśmy. To jest moje miejsce mocy.

Jedyne, czego nie odważyłam się zrobić przez ten bolesny rok, to zjeść drożdżówki z jajkami i zieleniną. Najlepiej gotowała je moja mama. Gdzieś poczuję ich zapach – płaczę".

ПОПУЛЯРНІ
ОСТАННІ