Wrócił z Polski do Ukrainy, żeby walczyć. Zginął w ataku rakietowym pod Charkowem

Rosjanie 5 października ostrzelali sklep spożywczy i restaurację we wsi Groza w obwodzie charkowskim. W wyniku ostrzału zginęły 52 osoby. Wśród ofiar było młode małżeństwo - Denys i Nina Kozyrowie. Denys wrócił z Polski do Ukrainy na początku inwazji, żeby walczyć.

W wyniku rosyjskiego ataku rakietowego na wieś Groza w obwodzie charkowskim 5 października zginęło młode małżeństwo Denys i Nina Kozyri. Tego tragicznego dnia we wsi odbywała się stypa po pogrzebie ojca Denisa. Na uroczystym obiedzie było 60 osób, większość z nich zginęła w wyniku ataku wojsk rosyjskich. 

Rosjanie ostrzelali wieś w obwodzie charkowskim. Zginęły 52 osoby, wśród nich młode małżeństwo

Rosjanie uderzyli rakietą "Iskander" w sklep i restaurację we wsi Groza, gdzie około 60 osób zebrało się na kolacji upamiętniającej poległego ukraińskiego żołnierza. Ofiarami ataku terrorystycznego stała się połowa mieszkańców małej wioski. Denys Kozyr pochować swojego ojca Andrija Kozyra, który zginął na froncie. O tym informuje portal TSN

 

Przed wojną Denys wraz z ojcem przebywali w Polsce. Jednak w pierwszych dniach inwazji na pełną skalę mężczyźni przybyli do Lwowa, do dowództwa wojskowego, skąd zostali wysłani na szkolenie, a następnie na front.

Podczas walk Andrij otrzymał śmiertelną ranę szyi. Został pochowany na cmentarzu wojskowym w obwodzie dniepropietrowskim. Denys nadal walczył na froncie, a w czerwcu złożył rezygnację ze względu na stan zdrowia. Przeprowadził się do Grozy, gdzie się ożenił. Denys zebrał wszystkie dokumenty, aby odzyskać ciało ojca i ponownie pochować go w swojej małej ojczyźnie. Około 60 osób zebrało się na uroczystym obiedzie w lokalnej restauracji. Denys przyszedł z żoną, dziadkiem, babcią i teściową. Nikt z nich nie przeżył rosyjskiego ataku.

Agencja Routera porozmawiała z członkiem rodziny Denysa Kozyra, którego nie było na obiedzie 5 października. – Byłoby lepiej, gdybym sam umarł – powiedział Walery Kozyr, ocierając łzy. Teraz będzie musiał opiekować się trójką wnucząt.

W zaatakowanej przez Rosjan wiosce nie było ukraińskich żołnierzy. Policja: to jest ludobójstwo i zbrodnia wojenna

Komendant policji obwodu charkowskiego Wołodymyr Tymoszko potwierdził dla portalu Suspilnie, że na stypie nie było żadnego żołnierza. 

Obywatele cywilni zebrali się na pogrzebie swojego bliskiego krewnego, którego pochowano ponownie. Ustalono już z całą pewnością, że był to pocisk "Iskander". Pomieszczenie jest małe, nie było w nim żadnego schronu, dlatego też tak wielu zabitych. Inaczej niż ludobójstwem lub zbrodnią nazwać to niemożliwe

- powiedział Tymoszko. 

Dla portalu Suspilne jeden z mieszkańców wsi powiedział, że w wyniku ataku stracił trzech członków rodziny.

Kiedy usłyszałem wybuch i zobaczyłem kłęby dymu, zacząłem już dzwonić do brata. Minęło dosłownie 10 minut. Mój brat, szwagierka i mama nie odbierały. Zadzwoniłem do mojego siostrzeńca, a on powiedział: "Wujku, chodź tutaj, biegnij, tata, mama i babcia są pod gruzami". Przyjechałem natychmiast. Brata odnaleziono, mamy i synowej jeszcze nie. Wciąż nie mogę w to uwierzyć

Według Ministra Spraw Wewnętrznych Ukrainy Ihora Kłymenko we wsi Groza mieszkało 330 osób. Co najmniej jeden członek z każdej rodziny we wsi był obecny na uroczystym obiedzie. Minister dodał, że istnieje podejrzenie, że atak spowodował jeden z okolicznych mieszkańców, przekazując informacje Rosjanom.