8 lipca prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski i premier Donald Tusk podpisali w Warszawie dwustronną umowę o bezpieczeństwie. Przewiduje możliwość zestrzelenia przez Polskę rakiet rosyjskich i dronów, które lecą w kierunku jej granic. Określenie "możliwość" wzbudziło dyskusję, bo było niejasne. Najpierw doprecyzował je polski minister obrony, a później też szef NATO, który stwierdził, że jest przeciwny, aby Polska zbijała rakiety nad terytorium Ukrainy.
Pomysł był omawiany zarówno w Warszawie w czasie wizyty prezydenta Zełenskiego, jak też później na szczycie NATO w Waszyngtonie. Premier Tusk nazwał go "ideą, która narodziła się w Polsce", ale zaznaczył w czasie spotkania z prezydentem Ukrainy, że propozycja ta musi mieć poparcie NATO.
Sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg skomentował pomysł zestrzeliwania przez Polskę rosyjskich rakiet. Oświadczył, że sprzeciwia się temu, aby Polska neutralizowała rosyjskie rakiety na terenie zachodniej Ukrainy. - NATO będzie wspierać Ukrainę, ale nie stanie się stroną konfliktu - stwierdził w niedzielę na antenie ukraińskiej telewizji.
Te słowa padły po tym, jak polski wicepremier, minister obrony Władysław Kosiniak-Kamysz na antenie Polskiego Radia powiedział, że strona polska nie zestrzeli rosyjskich rakiet lecących przez Ukrainę w jej kierunku, jeśli nie będzie odpowiedniej decyzji na poziomie NATO. - Jeśli Sojusz nie podejmie takich decyzji, to Polska w żaden sposób nie powinna podejmować takich decyzji samodzielnie - dodał.
Przypomnijmy, z taką inicjatywą do strony polskiej kilka miesięcy temu zwróciła się strona ukraińska. Jak pisała agencja informacyjna Ukrinform, prezydent Zełenski uważa, że część sąsiadów Ukrainy (w tym Polska), mogłaby zestrzelić rosyjskie rakiety nad zachodnią częścią Ukrainy, w tym z własnych samolotów.
W ukraińskiej sieci szeroko komentowano fakt, że polskie siły powietrzne podnoszą w powietrzne F-16 w czasie ostrzałów Ukrainy. Część ekspertów krytykowała fakt, że te samoloty nie są używane w celu obrony ludności cywilnej po drugiej stronie granicy - na terenie Ukrainy.
Polska czekała na opinię kierownictwa NATO. Rozmowy na ten temat w całym Sojuszu zaczęły się w marcu, kiedy rosyjska rakieta naruszyła na chwilę polską przestrzeń powietrzną. Wcześniej w Przewodowie spadły odłamki ukraińskiej obrony przeciwlotniczej, które zabiły dwie osoby. W międzyczasie polską przestrzeń powietrzną naruszyły też dwa białoruskie śmigłowce, które wraz z rosyjskimi realizowały ćwiczenia w pobliżu granicy. Kilkakrotnie rosyjskie rakiety i drony spadły też na terenie należącej do NATO Rumunii.
Słowa Kosiniaka-Kamysza, a teraz też szefa NATO są szeroko komentowane w Ukrainie. Często w ukraińskich mediach są określane są jako krótkowzroczność.
Decyzję NATO po szczycie w Waszyngtonie w rozmowie z nami skrytykował ukraiński politolog Iwan Stupak. - Ukrainy nie zaprosili do Sojuszu i też wyraźnie powiedzieli, że nikt nie pojedzie z Walencji do Wowchańska, by walczyć. Dla Putina to są dobre wiadomości - mówi.
Jestem szczególnie rozczarowany decyzją o odmowie zestrzelenia rakiet lecących w kierunku Polski. Węgry i Słowacja powiedziały, że tego nie zrobią. Mają prorosyjskie władze i nikogo to nie dziwi. Ale słowa polskiego ministra mnie zaskoczyły. Przecież te rosyjskie rakiety i drony już kilka razy spadły na terenie NATO
Ekspert dodaje również, że gdyby NATO pozwoliło Polsce zestrzeliwać rosyjskie rakiety, które przelatują blisko natowskiej granicy, byłby to sygnał dla Putina, że NATO może podjąć poważne działania. Według Stupaka z obecnej sytuacji Putin może się tylko cieszyć.
Ukraina chce dołączyć do NATO. Choć Sojusz Północnoatlantycki nie daje Kijowowi pewności, kiedy do tego może dojść. - Zanim to się stanie, Ukraina może szukać perspektyw w mniejszych sojuszach wojskowych - mówi politolog z Kijowa Iwan Stupak.
Musimy oderwać się od systemu sowieckiego i przyjrzeć się, jak robią to Europejczycy. NATO ma wielu polityków i niewielu liderów. A my potrzebujemy zdecydowanych działań
Przypomnimy, że kilka dni temu w Waszyngtonie odbył się ważny szczyt NATO. Ukraina nie dostała zaproszenia do Sojuszu, na które liczyła. Dostała natomiast obiecane samoloty F-16 i pięć systemów obrony powietrznej dalekiego zasięgu. Po jednym od USA, Niemiec, Rumunii, Holandii i Włoch. Na front także trafią sojusznicze pociski, systemy artyleryjskie i wyrzutnie rakietowe.