Lwów w czasie pogrzebu. Nawet tramwaj się zatrzymuje. Ludzie wysiadają. W tle gra orkiestra wojskowa [REPORTAŻ]
Spacerując hałaśliwym Starym Rynkiem we Lwowie, mijamy sklepy z pamiątkami i worki z piaskiem, które mają chronić stoiska i zabytkową fontannę przed odłamkami rakiet. Kilka metrów dalej widzimy napis „Lwów Żegna", a za nim - alejkę ze zdjęciami poległych żołnierzy. W kolejce stoi kilka osób. Starsza kobieta na głos odczytuje nazwiska zmarłych i nagle popada w płacz z krzykiem: "Boże, dlaczego? Za co? Byli tacy młodzi".
Dołączamy do kolejki. Dowiadujemy się, że starsza pani ma 70 lat i do dziś nie może pogodzić się z tym, że Rosjanie codziennie niszczą jej kraj na oczach całego świata. Milczymy razem.
Na stojakach wiszą zdjęcia zabitych żołnierzy. Jest też lista z nazwiskami tych, których pogrzeb dopiero się odbędzie. Szczegółowe informacje o żołnierzach urzędowi miasta przekazują krewni.
- Czasami dowódcy wojskowi nie wiedzą tego, co wiedzą krewni. To bliscy najczęściej przekazują informacje o poległych mieszkańcach naszego miasta - tłumaczył dyrektor wydziału administracyjnego urzędu miasta Jewhen Bojko w rozmowie z Ukraińską Prawdą.
Lwów ma swoją tradycję upamiętnienia poległych żołnierzy od 2014 roku. Przed każdym pogrzebem setki mieszkańców spotykają się przed Cerkwią św. Piotra i Pawła we Lwowie, żeby wziąć udział w pożegnalnej mszy.
Ta cerkiew różni się od innych. Obok ołtarza znajduje się chorągiew i ukraińska flaga, a w rogu cerkwi stoi niewielka instalacja z fragmentami rakiet lub pocisków. Jest tam też krzyż, który przetrwał ostrzał obwodu ługańskiego. Są też tysiące zdjęć poległych żołnierzy.
To wyjątkowa kaplica wojskowa, w której od 2022 roku prawie nie odbywają się pogrzeby cywilów. Chyba że przyczynili się oni do budowy lub wzmocnienia niepodległości Ukrainy. - Chowamy tu też ludzi z innych części kraju. Nie tylko prawosławnych - mówi ks. Nestor Kyzyk.
Ksiądz mówi, że dostosowuje się do wszelkich życzeń rodziny, które nie są sprzeczne z wartościami chrześcijańskimi. Matka jednego z poległych żołnierzy chciała zaśpiewać zmarłemu synowi ostatnią kołysankę... Zrobiła to w czasie pożegnalnej mszy nad trumną, w której leżał jej syn.
W tej cerkwi przeprowadzają pięć mszy pożegnalnych dziennie. Ksiądz mówi, że najważniejszym zadaniem jest wsparcie rodzin zmarłych. - Do dziś mam przed oczami moment z pogrzebu dwóch żołnierzy. Jedna trumna była po lewej stronie, a druga po prawej. Matki poległych spojrzały na siebie i wyszły na środek kaplicy, żeby się mocno przytulić i wypłakać sobie na ramieniu. Obie straciły synów i połączyły się w tym bólu przed nami - wspomina ksiądz.
„Silencia" w centrum Lwowa. Moment, w którym zapada cisza
Po mszy pożegnalnej wychodzimy z cerkwi. Idziemy do ratusza na Starym Rynku. To tam odbywa się oficjalna część uroczystości upamiętniających. Dookoła są tłumy. Matki z dziećmi. Seniorzy. Mężczyzn prawie nie widać.
Ludzie, którzy widzą procesję, oddają hołd poległemu żołnierzowi, klęcząc lub pochylając głowę. Ta tradycja w Ukrainie zrodziła się jeszcze w 2014 roku, kiedy Rosja zaczęła wojnę w Donbasie i okupowała Krym.
Kiedy z naprzeciwka jedzie karawan wojskowy, nawet transport miejski na chwilę się zatrzymuje i wszyscy wysiadają z aut, żeby oddać hołd poległemu. W kościołach i cerkwiach biją dzwony.
W uroczystościach pogrzebowych we Lwowie biorą udział także prezydent miasta lub jego zastępca, a także członkowie międzynarodowych delegacji przebywających w mieście. Miejski trębacz gra melodię „Silencia", czyli „ciszę".
Mieszkańcy Lwowa przyzwyczaili się do pogrzebów i nie zwracają uwagi na szczegóły. Ale turyści czy goście z zagranicy nie przegapią trębacza, który siedzi w wieży ratuszowej. To on gra pogrzebową melodię w czasie odbywających się obok pożegnalnych uroczystości.
Na Starym Rynku we Lwowie zwykle są tłumy. Nawet w czasie wojny ulicami miasta spacerują tysiące osób. Kiedy słyszą trębacza, zatrzymują się pod ratuszem. Zapada cisza. W tle gra tylko orkiestra wojskowa. Dzwonią też kościelne dzwony.
W oczach bliskich są łzy, a w powietrzu żałoba. Tęsknota za tym, co się miało wydarzyć, ale już nigdy się nie wydarzy. W twarzach innych zgromadzonych widać, jak zastanawiają się nad swoim życiem i nad tym, że śmierć jest nieunikniona.
Na Cmentarzu Łyczakiwskim znaleźliśmy grób Polaka
Wychodzimy z Cerkwi św. Pawła i Piotra. Msza pożegnalna odprawiona. Przed nami ostatni przystanek, czyli pogrzeb. Żołnierze we Lwowie spoczywają na Cmentarzu Łyczakowskim w specjalnej alei Pochowków Honorowych. Tam przy trumnie rodzinie zmarłego wręczana jest niebiesko-żołta flaga państwowa. Cały cmentarz jest nimi usłany. To sprawia, że już na wejściu widzisz okropnie wysoką cenę, jaką naród ukraiński płaci za tę wojnę.
Zatrzymujemy się na chwile, żeby złapać oddech. Obok nas zatrzymuje się 60-letni mężczyzna. Po chwili rozmowy okazuje się, że na wojnie stracił syna. Miał 30 lat. - Odwiedzam go codziennie - mówi.
Rozmawiamy krótko, ale szczerze. - Mówi się, że nie można tu przyjść i płakać, bo wtedy zmarły będzie się męczył w niebie. I jak tu nie płakać? Mój synu, moja duma, moja nadzieja! Zostałem sam. Żona zmarła 10 lat temu, teraz syn, z bronią w ręku. Jest ciężko... Minęły trzy miesiące, a ja nadal siedzę w domu, patrzę na drzwi i czekam, aż przyjdzie mój Dmytryk - mówi pan Michał.
Mężczyzna płacze, trzymając w rękach miotłę, strzepuje ziemię z rąk. Właśnie zasadził kwiaty na grobie jedynego syna. Przyszedł tu, żeby posprzątać i pobyć z nim. - Dmytro dobrowolnie dołączył do wojska. W domu zostawił żonę i małą córeczkę. Ania ma zaledwie pięć lat i nie wszystko jeszcze rozumie. Codziennie prosi mamę, aby z przedszkola odebrał ją tata. Nie wierzy w to, że jej tata nie żyje - wspomina dziadek.
Do pana Michała podchodzi pani Maria. 70-letnia pani porusza się powoli, wyciera ubrudzone od sprzątania ręce. Jej 26-letni wnuk dołączył do wojska rok temu. Najpierw był wolontariuszem, jednak postanowił walczyć. Zginął w obwodzie donieckim latem podczas wykonywania jednego z zadań.
- Ołeh był cudownym dzieckiem. Dobrze uczył się w szkole, liderem zawsze był. Mnie zawsze pomagał. Twierdził, że musi iść do wojska, bronić kraju. Obiecał, że wróci. Mówił, żebym się szykowała, by zatańczyć na jego weselu - wspomina kobieta. Podobnie jak pan Michał, przychodzi tu, żeby posprzątać i pomodlić się na grobie wnuka.
Kobieta dodaje, że prawie codziennie we Lwowie są pogrzeby wojskowych. Czasami kilka razy dziennie. - Mam już 70 lat, sporo w tym życiu widziałam, ale serce mi pęka, jak widzę, ilu młodych chłopców tutaj leży. Mogli żyć, kochać, podróżować, mieć dzieci. Zbyt wysoką cenę płacimy za wolność - mówi.
Obecnie w tej wojskowej alejce na cmentarzu znajduje się ponad 800 grobów. Jest tam dość tłoczno. Miejsca pochówku odwiedzają zarówno bliscy, jak i obce osoby, które chcą w ten sposób złożyć hołd.
14 sierpnia na Cmentarzu Łyczakiwskim po raz pierwszy pochowano obcokrajowca poległego w wojnie rosyjsko-ukraińskiej. Pochodzący z Gdyni Polak Przemysław Rasiewicz-Kuczyński był ochotnikiem. Dołączył do Legionu Międzynarodowego na początku rosyjskiej inwazji i w przypadku nagłej śmierci chciał, żeby pochowali go we Lwowie.
Na cmentarzu wieje wiatr. Choć groby są osłonięte drzewami. I cisza tam nagle zamienia się w płacz.
Każdy pochówek jest inny. Bliscy zostawiają na grobach rzeczy zmarłego, które kochał lub które się z nim kojarzyły. Idąc alejką w głąb cmentarza, widzimy obrazki dzieci z napisem "Dla taty. Kocham Cię i bardzo tęsknię". Na innych leżą cukierki, szaliki piłkarskie oraz dziecięce zabawki. Przy jednym z grobów wisi balonik z napisem "Dziś są Twoje urodziny". Na kolejnym leżą rodzinne zdjęcia z napisem "Na zawsze pozostaniesz z nami, w naszej pamięci".