Matki nigdy nie odchodzą. O najważniejszej osobie w życiu
Dziś nie opowiem o rosyjskich ostrzałach, sytuacji w Donbasie ani o ukraińskiej polityce. Opowiem o osobie, która zawsze była i będzie dla mnie przykładem niezłomności, determinacji i pasji do życia.
Kiedy przyjechałem do Polski cztery lata temu, spodobało mi się, jak Polacy z wielkim szacunkiem wspominają zmarłych w Dniu Wszystkich Świętych w mediach, telewizji i gazetach. Niestety, w tym roku pożegnałem moją mamę, która zmarła po ciężkiej chorobie. Niezwykle trudno to pisać, ponieważ była pełna życiowej energii, miała mnóstwo planów i nieustannie pracowała aż do ostatnich dni.
"Jeśli w moim mieście zburzą pomnik Lenina, to znaczy, że w tym kraju coś się zmienia"
Zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią mamy pomyślałem, że byłoby dobrze napisać o niej tekst. Nie lubiła zbytnio opowiadać o sobie, ale nie opuszczała mnie myśl, że prawdziwi bohaterowie są tak blisko mnie. Zawsze piszę o odważnych i niezłomnych ukraińskich żołnierzach, ale to mój tata broni ukraińskich pozycji w najgorętszym kierunku frontu. Często piszę o tym, jak Ukraińcy nie męczą się, by sobie nawzajem pomagać, ale to moja mama oddała swoje zdrowie, pomagając tym, którzy tej pomocy potrzebowali najbardziej. Teraz pozostaje mi tylko zachować pamięć o niej.
Moja mama pochodzi ze wschodniej Ukrainy, z Zaporoża. W jej radzieckiej szkole nie było języka ukraińskiego, uczyła się go samodzielnie, rozmawiając z babcią. Jej babcia przeżyła Wielki Głód, II wojnę światową, przymusowe prace w niemieckiej okupacji i była świadkiem wielu tragicznych wydarzeń na naszej ziemi. Mama dorastała na historiach o tym, jak ciężkie było życie babci - jak i wielu Ukraińców. Była politycznie świadoma i zawsze wiedziała, że nie po drodze nam z Moskwą. Kiedy przyjeżdżaliśmy do Zaporoża, zawsze mówiła, że jeśli w jej rodzinnym mieście zburzą pomnik Lenina, to znaczy, że w tym kraju coś się zmieniło.
Moje dzieciństwo i wiek nastoletni przypadły na czas Pomarańczowej Rewolucji, a potem na czas Rewolucji Godności. Pamiętam, jak w 2013 roku mama poszła na protest kobiet na Euromajdanie, a już wkrótce w telewizji zobaczyłem, jak prorosyjskie władze oblewają wodą protestujących w mroźną zimę. Mamę, jak i wielu Ukraińców, to nie złamało, a jedynie wzmocniło.
"To nie twój pocisk był. Swojego nie słyszysz"
Po rozpoczęciu wojny w 2014 roku nasz dom zamienił się w centrum wolontariackie. Mama z tatą niemal co tydzień jeździli na ogarnięty wojną Donbas, dostarczając pomoc żołnierzom i mieszkańcom. Mama opiekowała się żołnierzami, którzy, choć niechętnie mówili o swoich potrzebach, zawsze na nią czekali w najdalszych zakątkach obwodów donieckiego i ługańskiego. Po jednej z podróży na front udzieliła wywiadu pewnej dziennikarce ze Lwowa:
Przed wojną hodowałam kwiaty. Mam dwie małe szklarnie. Wszystko, co hodowałam, sprzedawałam na rynku. Marzyłam o własnym sklepie. Ale nagle to wszystko stało się nieistotne. Kiedy wybuchła wojna, wszyscy byli przerażeni i zagubieni. Naszych mężczyzn zaczęli wysyłać na Donbas. Dzwonili do bliskich, mówili, że nie mają mundurów, żywności, amunicji. Z aktywnymi obywatelami naszego miasteczka założyliśmy fundację charytatywną, zaczęliśmy kupować mundury, buty itp. Wysyłaliśmy paczki, zebrane produkty przekazywaliśmy wolontariuszom w Dnieprze, robiliśmy piecyki. Z każdej podróży zawsze przywożę jakieś emocje, jakieś doświadczenia. Nowi znajomi stają się tak bliscy, jakbyś znał ich całe życie. Wojna ma swoje prawa, swoje życie, a my, wolontariusze, wracając z frontu do normalnego życia, znajdujemy się jakby ani tam, ani tu. Staram się i w normalnym życiu coś zmieniać, dla tych, którzy wracają z frontu.
Latem 2015 roku razem z mężem i naszym lokalnym kapelanem przywoziliśmy żołnierzom buty, mundury, siatki maskujące. Postanowiłam zobaczyć pocisk, który nie eksplodował. Z ciekawości poszłam w to miejsce uderzenia. Nagle obok ucha przeleciał pocisk. Byłam bez kamizelki kuloodpornej, za to w wyszywance... Może wyszywanka stała się moim talizmanem. A jeden z żołnierzy mnie uspokoił: To nie twój pocisk był. Swojego nie słyszysz.
Właśnie z mamą po raz pierwszy byłem w strefie działań bojowych. Miałem 18 lat, właśnie skończyłem szkołę i wiedziałem, że chcę być dziennikarzem. Mama przedstawiła mnie żołnierzom, z którymi zrobiłem moje pierwsze wywiady.
Nie zamknęła kwiaciarni ani na jeden dzień. "Ludzie w czasie wojny również obdarowują się kwiatami"
Mama nie była zaskoczona, gdy w 2022 roku rozpoczęła się pełnoskalowa wojna. Zawsze czuła, że wielka wojna kiedyś wybuchnie, a Putin ma większe plany, które będzie próbował zrealizować za wszelką cenę. W tym najstraszniejszym lutym postanowiła, że nie pozwoli Rosjanom odebrać sobie radości z życia. Słuchała muzyki, tańczyła, śpiewała, gotowała i zapraszała gości do swojej kuchni, robiła tatuaże, planowała przyszłość i pomagała wojsku. A wkrótce rozpoczęła naukę na kierunku psychologii, aby pomagać społeczeństwu wyjść z trudnego stanu po wojnie.
Mama była właścicielką małej kwiaciarni, w której serwowała również kawę. W czasie pełnoskalowej inwazji nie było dnia, w którym kwiaciarnia by nie działała. Mówiła, że ludzie w czasie wojny również obdarowują się kwiatami i piją razem kawę.
Łez jest za mało, żeby wyrazić ból
W pewnym momencie czuło się, że mama ma coraz mniej sił na aktywną pracę wolontariacką. Nagle poinformowała, że ma złe wyniki badań krwi. Choroba rozwijała się zbyt szybko. W dniu moich 26. urodzin mama po raz pierwszy w życiu do mnie nie zadzwoniła, ponieważ dzień wcześniej była już w śpiączce. Odeszła na zawsze miesiąc po tym, jak dowiedzieliśmy się o diagnozie. Walczyła do ostatniego tchu.
Do dziś wydaje się, że to straszny sen, a mama jeszcze kiedyś zadzwoni. Mówią, że mamy nigdy nas nie opuszczają. Coś w tym jest, bo codziennie rozmawiam z nią w mojej głowie. Czasami ludzie mogą się dziwić, dlaczego ci, którzy stracili bliską osobę, nie płaczą. Teraz wiem, że łez nie wystarczy, aby wyrazić tak głęboki ból.