Natalia Antoniszyna, wojskowa lekarka z Kijowa, od 1000 dni nie opuszcza frontu. Choć kiedyś nie wyobrażała sobie, że założy wojskowy mundur, dziś nie widzi innego miejsca, w którym mogłaby być. - Na froncie trzymam się na patriotycznym duchu - mówi. Jej opowieść o tych dniach to historia odwagi, bólu i poświęcenia, które przenikają każdą chwilę jej życia. Zaczęło się od poczucia winy.
- Jestem lekarką, całe życie poświęciłam medycynie. W 2015 roku zaproponowano mi pracę w wojsku, ale odmówiłam. Miałam dziecko, mamę, która potrzebowała opieki - wspomina Natalia. Decyzja ta jednak na lata zostawiła w niej poczucie winy. "Wiedziałam, że wojna prędzej czy później nadejdzie. Gdy Rosja zaatakowała na pełną skalę, nie mogłam już dłużej stać z boku".
24 lutego 2022 roku, w dniu rozpoczęcia inwazji, zorganizowała pierwszy punkt medyczny w centralnym budynku Służby Bezpieczeństwa Ukrainy w Kijowie. Wkrótce dołączyła do Sił Zbrojnych Ukrainy. Od tamtej pory front stał się jej codziennością.
Natalia wielokrotnie znajdowała się w sytuacjach, które mogłyby skończyć się tragicznie. "Raz w Lysyczańsku, gdzie pomagałam rannym, w pobliżu spadła bomba. Zostałam ranna - wzrok w obu oczach zaczął mi się pogarszać, a diagnoza to pourazowa zaćma. Czeka mnie operacja, ale na razie pracuję dalej".
Jej praca to nie tylko leczenie ran. To także walka o morale żołnierzy. - Czasem to kilka słów, które mogą podnieść na duchu kogoś, kto stracił kończynę czy przyjaciela - mówi.
Natalia przez swój zawód jak na dłoni widzi brutalność tej wojny. Widziała dużo cierpienia, krwi, łez. Przypomina sobie młodego żołnierza, którego ewakuowała spod Pokrowska. "Podczas operacji amputowano mu obie nogi. Gdy się obudził, zapytałam, czym zajmował się przed wojną. Powiedział, że był barmanem w Polsce. Po wybuchu wojny wrócił, by bronić Ukrainy. To są ludzie, których wspaniałe życie zostało rozdzielone na ‘przed’ i ‘po’ przez tę wojnę".
Natalia nie ma złudzeń co do wpływu wojny na ukraińskie społeczeństwo. "Na froncie giną najlepsi. Największe patriotki i najwięksi patrioci pierwsi idą do walki. Jeśli Rosji udałoby się zniszczyć tych ludzi, stracilibyśmy coś nieodwracalnego - genetyczny kod naszego narodu".
Z trudem patrzy na wyczerpanie żołnierzy. "Ludzie, którzy są na froncie od miesięcy czy lat, cierpią na przewlekłe choroby: serca, kręgosłupa, psychiczne. Wielu z nich będzie zmagać się z tymi problemami przez całe życie".
Opisuje, jak w trudnych warunkach żołnierze ratują się kawą i papierosami. "Często słyszę, że wojna to teatr gladiatorów, ale ci ludzie to nie aktorzy. To ci, którzy poświęcają wszystko. Chciałabym, żeby po wojnie byli szanowani, a nie tylko podziwiani z daleka".
- Na tysiąc dni wojny nie mam żadnej dobrej myśli - mówi Natalia. "Na froncie widziałam za dużo śmierci, krwi i łez. To, co robi Rosja, to zbrodnia przeciwko naszemu narodowi. Świat patrzy na ‘walki gladiatorów’, ale za każdą sceną kryje się dramat ludzi".
Choć każdy dzień jest coraz trudniejszy, Natalia nie opuszcza polu walk. Jednak z każdym dniem coraz mocniej odczuwa ciężar wojny. "Trzymam się, bo wojskowym jest trudniej niż mnie. To dla nich tu jestem. Czasem wydaje się, że to nie ma końca. A przecież każda wojna to choroba społeczeństwa. Po zakończeniu tego wszystkiego czeka nas ciężka praca nad leczeniem ran - zarówno tych fizycznych, jak i psychicznych".
Dla Natalii Antoniszyjnej wojna to nie tylko sprawdzian zawodowy, ale przede wszystkim ludzki. "Wielu lekarzy przed wojną nie miało pojęcia, czym jest medycyna w warunkach wojennych. To zupełnie inna rzeczywistość. Zrozumiałam, że moim zadaniem jest nie tylko ratowanie życia, ale także niesienie nadziei".
Mimo zmęczenia Natalia każdego dnia zakłada swój mundur i wraca do pracy. - Nie mam wyboru. Robię wszystko, żebyśmy jako naród przetrwali. Ta wojna zmieniła mnie na zawsze - przyznaje. Na pytanie, co ją napędza, odpowiada bez wahania: "Patriotyzm. Ten sam, który widzę w oczach moich pacjentów. Gdy ktoś pyta, dlaczego to robię, odpowiadam: bo chcę, żeby Ukraina żyła".