Cała Europa przygląda się temu, kto już 7 lipca wygra wybory parlamentarne we Francji. Jak też temu, czy Demokraci w USA zdecydują się na wystawienie nowego kandydata na prezydenta. Po nieudanej dla Joe Bidena debacie z Trumpem, stało się jasne, że wyścig o fotel prezydenci w Białym Domu będzie utrzymywać w napięciu amerykańskich sojuszników do samego końca.
Od decyzji Francuzów może zależeć z kolei kurs innych europejskich państw w najbliższych latach, a decyzja Amerykanów może wpłynąć na przebieg wojny na Bliskim Wschodzie i w Ukrainie. Cały Zachód z niepokojem obserwuje te polityczne perturbacje.
Ukraina jest w zawieszeniu przed tym, co nadejdzie. I tylko Putin ma powody do radości. Chciał zwycięstwa obozu Le Pen we Francji tak samo, jak chce, aby w USA wygrał Trump. O tym rozmawiamy z ukraińskim politologiem Maksymem Jalim.
Ukraiński politolog Maksym Jali uważa, że od wyniku wyborów we Francji, a później od tych w USA będzie zależało to, co się wydarzy w Europie. Bo na te wydarzenia ze szczególną uwagą patrzą nie tylko antyunijni przywódcy w Europie, ale sam osobiście Władimir Putin, który nie zamierza składać broni. Tylko ją produkuje na pełnych obrotach, szykując się do starcia z NATO. Mówi o tym publicznie nie tylko prezydent Zełenski, ale też Joe Biden, Donald Tusk i nawet kanclerz Niemiec.
Już po pierwszej turze wyborów we Francji, w której wygrało Zjednoczenie Narodowe Le Pen, Francuzów ogarnął paraliż. Na ulicach Paryża wybuchły protesty przeciwko skrajnej prawicy i rasizmowi, który ma w hasłach na swoich sztandarach.
Eksperci w Ukrainie podkreślają, że Moskwa inwestuje w destabilizację Zachodu miliardy euro. Jeśli skrajna prawica we Francji zdobędzie większość to w Paryżu powstanie nieprzewidywalny rząd. Dla Europy jest to scenariusz niebezpieczny, bo Francja jest jedynym krajem UE posiadającym broń jądrową. To ważny europejski odstraszasz dla Rosji, która cały czas grozi, że jej użyje.
Zdaniem Maksyma Jaliego, będzie to zła wiadomość dla Kijowa i z kolei bardzo dobra dla Kremla. Bo skrajna francuska prawica zapowiada, że nie wyśle Ukrainie rakiet, którymi będzie mogła bronić się na terenie Rosji. - To się może jeszcze zmienić. Ale to dziś zależy od drugiej tury wyborów we Francji - mówi ekspert.
Po debacie prezydenckiej w USA na Zachodzie zaczęła się wielka dyskusja o tym, czy Joe Biden nie musi przypadkiem już sobie odpuścić i udać się na emeryturę. Nawet wyborcy Demokratów zaczęli powielać wyraz Sleepy Joe, którego używał Trump. Choć początkowo narracje o złym stanie zdrowia Bidena popularyzowała na świecie kremlowska propaganda.
- Główne zarzuty Amerykanów dotyczyły wieku, kondycji i sprawczości Bidena. Nie był wystarczająco dobry. Nie miał energii. Dowiedzieliśmy się też, że to rzekomo jego rodzina nie pozwoliła mu się wycofać z tego wyścigu i robiła wszystko, aby poszedł na kolejną kadencję. Dziś nie wiadomo, kim go zastąpić. To jedyne pytanie, na które ani wyborcy Demokratów, ani sami politycy chyba nie mają odpowiedzi - twierdzi w rozmowie z nami Maksym Jali.
Zwraca również uwagę na fakt, że krytyka po nieudanej dla Bidena debacie, nie zmieniła słupków w sondażach na jego niekorzyść. Są tak samo niepewne, jak przed debatą. Wahają się o kilka procent w dół i w górę. - Biden dalej idzie z Trumpem łeb w łeb, to ciągle takie 50 na 50 - mówi.
Główna walka w USA toczy się dziś o tych wyborców, którzy jeszcze nie podjęli decyzji, na kogo oddadzą swój głos. Najwięcej będzie zależało od tych niezdecydowanych
Dodaje jednak, że jest zbyt wcześnie, aby mówić o zwycięstwie Trumpa. Choć Europa do tego scenariusza zaczęła się przygotowywać już przed debatą w USA. - Po debacie czołowi europejscy politycy zaczęli otwarcie mówić o tym, że szykują się już na zwycięstwo Trumpa. Dobrze, że niektórzy sobie wreszcie uświadomili, że bezpieczeństwo Europy będzie zależało w pierwszej kolejności od samej Europy - mówi.
Maksym Jali uważa, że przygotowania do powrotu Trumpa zaczęły się w Europie na początku tego roku, kiedy lider Republikanów zapowiedział swój kolejny start w wyborach. - Europejczycy doskonale zdają sobie sprawę, że istnieją dwie opcje. Albo wygrana Ukrainy, albo wygrana Rosji i wieczna wojna. Tylko Trump uważa inaczej - mówi.
Trump podczas debaty znów wspomniał o tym, że tę wojnę skończy w 24 godziny. Jest przekonany, że zmusi on zarówno Ukrainę, jak też Rosję do tego, aby usiadły przy stole negocjacyjnym. Powiedział, że będzie groził Putinowi zwiększeniem pomocy dla Ukrainy, a Zełenskiemu będzie groził zmniejszeniem wsparcia.
Później Trump w swojej wypowiedzi po raz kolejny zaskoczył Ukraińców. Zaznaczył, że jeśli Putin będzie stał na swoim i będzie nadal chciał, aby Ukraina oddała mu swoje miasta, na przykład Zaporoże i Chersoń, to wówczas amerykańska pomoc dla Ukrainy zostanie zwiększona. Bo jak powiedział były prezydent USA, on osobiście takich pomysłów Putina nie popiera.
Trump mówił wprost, że zależy mu na szybkim zakończeniu tej wojny i że ma tylko dwie karty do położenia na stole. Albo będzie namawiał strony do zamrożenia konfliktu, albo będzie grał zwiększeniem pomocy dla Kijowa, jeśli Putin nie będzie chciał przestać. Zmniejszenie pomocy rozważa w sytuacji, jeśli to Kijów będzie się upierał i nie będzie chciał rozmawiać z Rosją.