"Ukraiński "baranek" zaczął kopać tak, że drapieżnik został zmuszony do odwrotu, liżąc rany"

Minął rok od rozpoczęcia rosyjskiej inwazji. W ciągu tych 12 miesięcy doświadczyliśmy całej dostępnej człowiekowi palety emocji - począwszy od najgłębszej rozpaczy, a skończywszy na euforycznej wierze w szybkie zwycięstwo.

24 lutego 2022 roku, około 5 rano. Budzimy się z mężem i najstarszym synem na przedmieściach Kijowa, słysząc głośne eksplozje. Pędzimy do okien, patrzymy w stronę Kijowa. Jak w zwolnionym tempie w filmie – jaskrawoczerwona poświata, po której następuje stłumiony dźwięk eksplozji. I kolejny, i kolejny.

"Zaczęło się", mówi syn, a my milkniemy zmieszani. Bo tak naprawdę nikt z nas do końca nie wierzył, że to się zacznie.

Pamiętam ten dzień w najdrobniejszych szczegółach, na zawsze wyrył się w mojej pamięci. Najwyraźniej tak działa ludzka psychika: mocno "zapisuje" w mózgu najważniejsze wydarzenia (ze znakiem plus lub minus) i można je łatwo odtworzyć nawet po latach – niby wyciągnąć z półki kasetę ze starym filmem.

Artykuł pochodzi z serwisy edialog.media

Ten dzień pokrzyżował plany milionom ludzi, a nasza rodzina nie była wyjątkiem. Dzień wcześniej moja mama miała urodziny i planowaliśmy przyjechać do niej w sobotę, żeby to uczcić. Ale tak się złożyło, że przyjechaliśmy – i to na pewno nie po to, żeby świętować. Planowaliśmy też obchodzić w marcu 70. urodziny taty – pokłóciliśmy się nawet o miejsce i liczbę gości. Zabawnie jest teraz o tym myśleć.

Teraz, rok po tych wydarzeniach, przestaliśmy planować cokolwiek więcej niż godzinę do przodu. I jakoś nauczyliśmy się z tym żyć.

Pierwsze dni, tygodnie, a nawet miesiące wojny zlały się w jedną bryłę nienawiści, żalu, łez i strachu, łącznie z możliwością śmierci głodowej, ponieważ najpierw wstrzymano dostawy żywności do wsi pod Kijowem, dokąd uciekliśmy, a następnie rozdawano ją w ograniczonych ilościach. Okazało się, że wojna to nie to, co pokazywano nam na filmach, jak dwie uzbrojone armie spotykają się na polu bitwy i wygrywa silniejszy. Okazało się, że wojna jest nam bliska i dotyka wszystkich bez wyjątku. I że ona, jak w śmiertelnej loterii, wyciąga po kolei ludzi i sięga po kolejnych. Wrogów "wyciągnęła" więcej. Ale i naszych wystarczająco dużo, aby napełnić nasze serca strasznym smutkiem.

Myślę o minionym roku, a mięśnie mojego ciała kurczą się od wspomnień, a łzy płyną same. Bo w naszym życiu (a nie w horrorze) była Bucza i Irpień, martwe ciężarne kobiety w Mariupolu, zakrwawione dziecięce zabawki po wybuchu na stacji w Kramatorsku, nieludzkie okrucieństwo w Oleniwce, przewrócony wózek dziecięcy w Winnicy, gdzie za sekundę przed przylotem rakiety siedziała słoneczna 4. letnia Lisa, dom w Dnieprze, rozdarty na pół. I każdego dnia pojawia się wiadomość o kolejnym poległym żołnierzu, a Facebook przypomina jeden niekończący się nekrolog.

Nie znam większości z tych ludzi, ale każdą z tych tragedii traktuję jako osobistą. Ponieważ zdaję sobie sprawę: ten wojownik zginął, abym ja żyła.

Wydawałoby się, że na tle niekończących się tragedii psychika po prostu nie wytrzyma. No bo ile można? Okazuje się, że układ nerwowy większości z nas jest silniejszy niż myśleliśmy. Może dlatego, że jesteśmy Ukraińcami?

Właśnie Ukraina i Ukraińcy stali się niekwestionowanym symbolem tego roku. Zaledwie rok temu byliśmy postrzegani jako baranek skazany na śmierć w klatce z tygrysem. Z góry wiadomo, kto zwycięży w tej nierównej walce. Ale zamiast potulnie poddać się drapieżnikowi, ukraiński "baranek" zaczął kopać tak, że drapieżnik został zmuszony do odwrotu, liżąc rany.

Ten rok bardzo zmienił nas, kraj i świat. Jeszcze rok temu ambasady w pośpiechu opuszczały Ukrainę, a teraz prezydent USA spokojnie przechadza się po Kijowie, a jego szeroki amerykański uśmiech daje wiarę w szybkie zwycięstwo Ukrainy. Jeszcze rok temu niektóre kraje były niezwykle ostrożne w publicznym wspieraniu Ukrainy, a dziś czołowe państwa europejskie rywalizują o to, kto da nam więcej Leopardów.

Jeszcze rok temu martwiliśmy się tym, czy odniesiemy sukces i jak bogaci jesteśmy oraz co możemy kupić za zarobione pieniądze. A teraz cieszymy się, że żyjemy i jesteśmy zdrowi, że jest światło i nie ma alarmów przeciwlotniczych. Rok temu mój pies, 10, letni retriever, wzdrygał się przy każdym wybuchu i wbiegał do domu, gdzie długo się trząsł i nie mógł się opanować, ale teraz niemal spokojnie odbiera wszystkie niepokojące dźwięki. On, jak my wszyscy, wierzy w Siły Zbrojne.

I jeszcze jedna poważna zmiana, której nie można zignorować – Ukraina stopniowo stała się prawdziwie ukraińska. Putin, który chciał narzucić Ukrainie „ruski mir", osiągnął dokładnie odwrotny skutek. Nawet ci, którzy mówili po rosyjsku od dziesięcioleci i myśleli, że nigdy nie będą w stanie coś zmienić, przeszli na ukraiński.

Na tych, którzy próbują mówić po ukraińsku, z akcentem i błędami, patrzy się z szacunkiem i miłością. Ci, którzy uparcie dalej bełkoczą po moskiewsku, stali się wyrzutkami.

Niewątpliwie przez te 12 miesięcy dojrzeliśmy jako naród. Rok był trudny, dramatyczny, tragiczny. Ale zdajemy sobie sprawę, że to nasze pokolenie ma wysoką i odpowiedzialną misję – położyć kres moskalom raz na zawsze. I zakończyć wojnę, która tak naprawdę trwa daleko nie rok, a nawet nie stulecie.

24 lutego 2023 r. Obudziliśmy się w ciepłych łóżkach i już sam ten fakt nas cieszy i napełnia nadzieją i wiarą zwycięstwo. Wojna wciąż trwa, ale w przeciwieństwie do wydarzeń z zeszłego roku, już się nie boimy. Ten rok długi jak życie wiele nas nauczył, a to doświadczenie nigdy nie zostanie wymazane z pamięci.

Wiktoria Czyrwa