"Nikogo nie przywieźli, bo już nie było kogo wieźć". Reportaż z Bachmutu szturmowanego przez wojsko rosyjskie

Nastya Stanko/Bachmut
Bachmut, ukraińskie miasto w obwodzie donieckim, Rosjanie szturmują od maja. Miasto codziennie cierpi od ostrzałów. Mimo tego wciąż są tam cywile - mniej więcej 10 tys. mieszkańców. Lekarze wojskowi w punkcie stabilizacyjnym pomagają zarówno żołnierzom, jak i cywilom.

Na początku grudnia armii rosyjskiej udało się przedostać się w okolice Bachmutu. Miasto jest oblężone od wschodu, południowego i północnego wschodu. Na razie linia Jakowlinka – Soledar – Bachmut jest jedyną częścią frontu, gdzie armia rosyjska atakuje, a nie się broni. Dlatego ziemia w okolicach miasta pokryta jest ciałami żołnierzy: zarówno Rosjan, jak i Ukraińców. A nieliczne zdjęcia stąd przypominają archiwa z czasów I wojny światowej. Miasto prawie codziennie jest pod rosyjskim ostrzałem, ale mimo to wciąż mieszka tutaj  10 tys. osób.

Na dworze 10 stopni mrozu. Jasno. Dlatego bezzałogowce i artyleria atakują niemal bez przerwy. Wraki spalonych samochodów na parkingu, na ziemi poniewierają się cegły – kiedyś tutaj stał płot. Tragiczny wygląd terenu dopełniają świerki pocięte przez pociski. Tak dzisiaj wygląda wjazd do bachmuckiego punktu doraźnej pomocy medycznej.

Tutaj wojskowi medycy opatrują jak nieprzerwany potok rannych z frontu, pomagają również mieszkańcom.

Wojna, jaka już się skończyła

Na podwórku mężczyzna w stroju wojskowym, z napisem "Kapelan" na kamizelce kuloodpornej, rozkłada na stole herbatę, kawę. Są i przekąski: słodkie bułki i ciasteczka.

Naprzeciw stołu o ścianę opartych jest około dwudziestu noszy wojskowych, jedne z nich ze świeżą krwią,  inne ze starszą, już zakrzepniętą.

Nieopodal stoi samochód pancerny. Wynoszą z niego ubranego w strój wojskowy mężczyznę po trzydziestce i usadzają go na wózku.

Reportaż ze szpitala w Bachmucie. To ukraińskie miasto szturmują rosyjskie wojska
Reportaż ze szpitala w Bachmucie. To ukraińskie miasto szturmują rosyjskie wojska Kolyan Pastyko

- Raz, dwa, trzy - liczy trzech mężczyzn w stroju wojskowym i niebieskich rękawiczkach medycznych. Podnoszą rannego i zanoszą go na pierwszy od wejścia oddział szpitalny. Ranny krzyczy, klnie.

- Jak masz na imię? - pyta rannego kobieta w stroju wojskowym. W tym samym momencie stara się znaleźć u niego żyłę i wbić w nią igłę.

- Sani. Skończyła się już moja wojna! - krzyczy.

Medycy przecinają Sani spodnie. Na jego lewym udzie widać makabryczną ranę na mniej więcej piętnaście centymetrów. Wychodzi z niej żywe mięso.

- Opaskę uciskową założyli o 11:40, teraz mamy 12:13, może być - mówi ubrana w strój wojskowy kobieta. Sanię już rozebrali do majtek, dostaje drgawek. Robią mu zastrzyk przeciwbólowy, opatrują i bandażują ranę. Niżej kolana ma kolejną ranę, ale mniejszą. Na nią też nakładają bandaże.

- Możesz siedzieć? - głośno pyta kobieta.

- Może, jak najbardziej - odpowiada lekarz. - Następny, proszę!

Reportaż ze szpitala w Bachmucie. To ukraińskie miasto szturmują rosyjskie wojska
Reportaż ze szpitala w Bachmucie. To ukraińskie miasto szturmują rosyjskie wojska Kolyan Pastyko

Do oddziału zanoszą kolejnego rannego, mniej więcej w tym samym wieku. Na stołach nieopodal już leży dwóch innych żołnierzy. Im również robią jakieś zastrzyki i opatrują rany. Trzeci mężczyzna siedzi w pobliżu na łóżku. W jego kask uderzyła rosyjska kula. Ma niewielkie wgłębienie w czaszce, ale w porównywaniu z resztą osób w tym pokoju to nic poważnego.

- Bracie, co, mdli cię? - pyta chirurg, który pełni funkcję lekarza, pielęgniarza i sanitariusza jednocześnie.

- Mdli, to w kask uderzyło - chory pokazuje kulę, która utknęła w kasku.

- To jesteś, bracie, farciarzem, w czepku się urodziłeś.

W tym samym czasie na innym stole ranny zaczyna krzyczeć z bólu.

- Dima, przecież jesteś porucznikiem, masz dwie gwiazdy na naramiennikach. Dlaczego krzyczysz jak szeregowiec? - stara się rozchmurzyć go pielęgniarka. Bierze go za rękę i nie wypuszcza jej, dopóki mu nie zrobią zastrzyku przeciwbólowego.

- Jak tam moje jaja, całe? - pyta Dima.

- Dima, w którym roku się urodziłeś? - pyta go w odpowiedzi inna pielęgniarka, siedząca w kącie i zapisująca w zeszycie dane osobowe rannych.

- W 1981.

- To przecież jesteś stary, po co ci jaja? - żartuje pielęgniarka. Dodaje, że jaja Dimy są w porządku.

Nagle coś mocno uderza w ścianę. Słychać, jak się rozlatują cegły.

- A to skurczybyki - burczy chirurg, nie odrywając się od opatrywania rany Dimy.

Chirurgi i motolyga

Chirurg nazywa się Serhij Fedosejiw. Do wojny pracował w jednym ze szpitali w Zaporożu, lecz w pierwszych dniach inwazji rosyjskiej został zmobilizowany do 93. brygady SZU. W kwietniu, kiedy ewakuował rannych spod ognia artyleryjskiego, został ranny pod Iziumem.

Po wyzdrowieniu wrócił do swojej brygady i od sierpnia służy tutaj, w Bachmucie. Kiedy my, dziennikarze, przyjeżdżamy do miasta, zawsze spotykamy go w szpitalu - nie ważne, czy jest niedziela, święto, dzień, noc.

Niedawno frontowy szpital stracił jednego z lekarzy. Jechał na ewakuację, ale nie dojechał, znaleźli jedynie jego rękę. 

Dopóki nie przywiozą nowych rannych, Fedosejiw ma przerwę, więc wychodzi na dwór wypalić papierosa. Niestety, nie może rozkoszować się tytoniem. Coś ponownie uderza w ścianę.

- Nie dadzą fajki wypalić, dranie - grzmi chirurg i wskakuje do pomieszczenia.

Kapelan wnosi przekąski i napoje. - Będziemy tutaj, kurczę, pili kawę - zaprasza wszystkich do stołu duchowny.

Ale jeden z chirurgów, Oleg Mikołajowicz, decyduje się zachować należną ostrożność, więc zakłada kask i schodzi do piwnicy.

Reportaż ze szpitala w Bachmucie. To ukraińskie miasto szturmują rosyjskie wojska
Reportaż ze szpitala w Bachmucie. To ukraińskie miasto szturmują rosyjskie wojska Kolyan Pastyko

- Tak, to daleko stąd - żartuje kierownik działu ewakuacyjnego szpitalu Oleksandr Sokoliuk. - Gdzieś dwa domy dalej.

My też schodzimy do piwnicy.

Młody medyk, którego tam spotykamy, objaśnia mi, że ponownie będzie musiał spać w piwnicy, gdzie jest bardzo zimno - jedynie cztery stopnie powyżej zera.

Oleg Mikołajowicz, 50-letni mężczyzna, niewysokiego wzrostu, z małymi wąsikami. Do wybuchu wojny pracował w Zaporożu jako onkolog dziecięcy. Zaczyna opowiadać o swoim życiu, ale na ulicy słychać grzmoty - przyjechało coś pancernego.

- Motolyga (w żargonie wojskowym radziecki pojazd opancerzony marki MT-LB - przyp. red), ciężko chorych przywieźli - mówi Oleg Mikołajowicz, biegnąc do góry i zrzucając kask po drodze.

- Jak wy w takich warunkach jeszcze nie zwariowaliście? - pytałam Serhija już wtedy, gdy chirurdzy przyjęli kolejną partię rannych: opatrzyli im rany, nałożyli bandaże i odesłali żołnierzy do większego szpitala na tyłach.

- Żartujemy, inaczej by nam się już pomieszało we łbie.

Mój rozmówca nie zdąży rozwinąć tego wątku, bo ponownie musi biec do wejścia i kogoś nieść.

Nagle do szpitala polowego wchodzi młody chłopak, ma założoną jedynie bluzę, choć na ulicy jest 10 stopni mrozu.

Iwan, który zgubił palce

Ma na imię Iwan. Jest medykiem bojowym.

- Gdzie są moje palce? - krzyczy Iwan.

Tak naprawdę z palcami Iwana wszystko w porządku. Ale żołnierz, którego szuka, ma oderwane palce. Wreszcie medyk odszukuje swojego podopiecznego.

Czekam na Iwana na korytarzu. Nieopodal mnie siedzi jakiś chłopak, na oko dwudziestopięcioletni, z zupełnie zabandażowaną głową, zwłaszcza prawym okiem.

- Oka nie mam, no to chujnia - mówi. - Kask mam rozjebany, a kosztuje fortunę.

Wszyscy rechoczą.

- Stary, ciesz się, że żyjesz. A kask będziesz miał nowy.

Obok mnie na ławeczce siedzi jeszcze jeden żołnierz.

- Postrzelili mnie w plecy, kiedy szturmowaliśmy pozycję. Trafili w kamizelkę kuloodporną.

- Nie udało się?

- Z pięciu trzech jest tutaj w szpitalu. Dwóch tam zostało. Ale nic, kilka dni i się odkujemy, trzeba tylko trochę się podleczyć - mówi. Skręca się z bólu.

Wreszcie zjawia się Iwan.

- To już moja trzecia wycieczka dziś. I nie ostatnia, są u mnie i ranni, i ciała zabitych, które trzeba zabrać. Widzisz, chodzę tylko w bluzie, bo nie jest mi zimno, wręcz jest za gorąco.

Zwracam uwagę, że jest Iwan wysmarowany krwią. Kamizelka kuloodporna, rękawy, policzki - wszystko jest we krwi. Ale nie jego, obcej.

W pobliżu nas siedzi żołnierz z brudnymi rękami i w brudnym stroju. Wtrąca się w naszą rozmowę.

- Tak jest! Dwie doby leżałem na ziemi: i w pasie leśnym, i w okopie, i prosto pod drzewami. Nie jest zimno. Kiedy strzelają, jest za gorąco.

Zobacz wideo Pszczel o milczeniu generała Gierasimowa: Nie miał instrukcji od swojego szefa

Narzeczony

Odjeżdżamy z Bachmutu i jedziemy trochę dalej: pod Sołedar. Tam od rana Rosjanie szturmują pozycję we wsi Jakowliwka.

Andrij na starej motolydze wyjeżdża prosto na pozycję. Zabiera rannych i przekazuje ich w punkcie ewakuacyjnym medykom. Ale tym razem motolyga nie wystarcza. Razem z nią jedzie jeszcze humvee. Ale szybko zawraca.

- Kogo przywieźli?

- Nikogo. Nie mieliśmy już kogo wieźć. Kiedy będzie ciemno i się trochę uspokoi, zabierzemy ciała.

Pojedynki artylerzystów w Jakowliwce nie milkną ani na sekundę. Przez krótkofalówkę głównego oficera medycznego batalionu słyszymy, że Rosjanie podeszli już prawie do jednej z ukraińskich pozycji.

- Widzę przed sobą moskali, ostrzelajcie ich - krzyczy ktoś przez krótkofalówkę.

- Jestem ranny, jestem ranny, przyjmuję dowodzenie, zostaję na pozycji. Słyszysz mnie? Słyszysz? - ponownie ktoś krzyczy przez krótkofalówkę.

Dziewczęta, pielęgniarka Tetiana i lekarka Galina Iwaniwna, wracają z ewakuacji.

- Zrobiłyśmy, co mogłyśmy. Niestety miał promil szans, rana głowy - mówi Tetiana. Siada na progu chaty i odpala papierosa.

Tetiana trzy lata przepracowała w Czasowym Jarze, nieopodal Bachmutu. Kiedyś to miasteczko było bezpieczne. Ale teraz Czasowy Jar ostrzeliwują prawie każdego dnia. W tym szpitalu Andrij, dowódca pododdziału medycznego w jednym z batalionów szturmowych, spotkał kiedyś Tetianę. A potem ściągnął ją do swojego pododdziału. Sporo potrafiła, prędko znajdowała żyłę i podłączała kroplówkę. Na wojnie to bardzo cenna umiejętność. Pomocy udziela się pod ostrzałem, w samochodzie.

- Tetiano, kto na ciebie czeka w domu? - pytam.

- Narzeczony, on też został ranny.

- Amputowali mu nogę w listopadzie - dosiada się do nas ten samy Andrij, który "zwabił" Tetianę ze szpitala.

- Poznali się w okopie podczas ostrzału. Martwię się o niego, a on o mnie. Ale wie, że jestem ostrożna, więc nic się ze mną nie stanie. A on już wkrótce rozpocznie rehabilitację. Więc wszystko będzie dobrze - uśmiecha się Tetiana.

ПОПУЛЯРНІ
ОСТАННІ