Najemnik z Grupy Wagnera opowiada, jak szedł na Moskwę. "Policja witała nas"

Bunt Prigożyna i wagnerowców. Bojownik z Grupy Wagnera opowiedział dziennikarzowi BBC o tym, jak wyglądał bunt najemników i jak zdobywali informacje.

Dziennikarz rozmawiał z jednym z dowódców tej nielegalnej formacji zbrojnej, który ma na imię Gleb. Obecnie najemnik przebywa w Ługańsku (miasto we wschodniej Ukrainie, okupowane od 2014 roku przez Federację Rosyjską), dokąd przeniósł swoją jednostkę z rosyjskiego Rostowa.

Zobacz wideo

Wagnerowiec: salutowali nam po drodze

"Jaki jest plan? Najpierw Rostów, potem rajd na Moskwę…" - zapytał Gleba korespondent BBC zaraz po zbrojnym powstaniu Prigożyna. "Tutaj też nikt nie rozumie. Jaki był nasz plan, dowiedzieliśmy się z Telegramu (popularnej sieci społecznościowej na Ukrainie i w Rosji - red.), tak jak wszyscy" - powiedział wagnerowiec.

Opowiedział, że rano 23 czerwca dowódca zadzwonił i rozkazał sformować kolumnę. Najemnicy byli zaskoczeni, że oddalają się od linii frontu. Rozkaz wydała rada dowódców pod przewodnictwem Prigożyna. Wagnerowcy zabrali ze sobą drony - "ptaki" i odeszli. "Na Moskwę szli z moim Diedom" - powiedział Gleb. 'Died' to Dmitrij Utkin o pseudonimie Wagner. Na jego cześć nazwano PMC (prywatną firmę wojskową). Wiadomo o nim, że ma nazistowskie poglądy.

Gleb mówi, że kolumna, w której jego jednostka szła w kierunku Rostowa, nie napotkała oporu. Kanały Telegramu związane z Grupą Wagnera twierdziły, że na przejściu Bugajówka straż graniczna złożyła broń. "Strażników granicznych już nie widziałem, a policja drogowa po drodze salutowała nam" - opowiada Gleb.

Jego jednostce dostała się do kwatery głównej FSB w obwodzie rostowskim.

Kiedy wagnerowcy podeszli do budynku, był on zamknięty i nikogo z pracowników nie było na zewnątrz. Najemnicy wystrzelili UAV (bezzałogowy statek powietrzny) i otoczyli budynek. Pół godziny później drzwi się otworzyły i wyszły dwie osoby. "Wychodzą faceci i mówią: dogadajmy się. Ja mówię, na co się umawiać, miasto jest nasze. No dogadali się, że siedzą sami. Wychodzili zapalić". - relacjonuje Gleb.

Gleb dowiedział się o wyjeździe z Rostowa w taki sam sposób, jak o konieczności posunięcia się tam: wieczorem 24 czerwca skontaktował się z nim starszy dowódca i bez wyjaśnienia poinformował o tym, że trzeba wrócić do Ługańska.

Grupa Wagnera: co stanie się z najemnikami

Pomimo tego, że na Białorusi przygotowywane są już obozy do umieszczenia najemników, przedstawiciele Grupy Wagnera nie dokonali jeszcze oględzin możliwych miejsc rozmieszczenia. Gleb twierdzi, że nie został poinformowany o dalszych działaniach.

On sam kategorycznie nie chce podpisywać kontraktu z Ministerstwem Obrony, a także dalej brać udziału w działaniach wojennych gdziekolwiek. Zapytany, dlaczego po prostu nie opuści lokacji najemników. Gleb mówi, że "dopóki kontrakt się nie skończy, najemnicy sami nie pójdą".

Gleb powiedział, że ludzie z milicji ludowej nieuznanej Ługańskiej Republiki Ludowej przychodzili do niego i "uporczywie wypytywali o dalsze plany". Interesowało ich również wyposażenie i uzbrojenie będące w dyspozycji jego jednostki.

Rozmówca BBC bliski organom ścigania ŁRL twierdzi, że w sprawie najemników nie zapadła jeszcze żadna decyzja. "Czekamy na decyzję wielkich ludzi" - powiedział Gleb.