Witalii Zapeka jest żołnierzem i pisarzem z miasta Połtawa. Broni Ukrainy od prawie pięciu lat, trzy z nich przed inwazją Rosji na pełną skalę. Jest dowódcą jednej z jednostek. Pomimo zaciekłych walk, kontynuował pisanie nawet na linii frontu. Od początku inwazji Witaliy Zapeka opublikował trzy książki. Pisarz przechodzi obecnie rehabilitację po tym, jak został ranny kulą rosyjskiego snajpera.
Jestem na wojnie łącznie 6 lat. W 2015 roku zapisałem się do batalionu ochotniczego. Walczyłem w latach 2015-2018. Spotkałem się z inwazją na pełną skalę jako cywil. Byłem pisarzem, dramaturgiem, a następnego dnia po inwazji, 25 lutego, byłem już w placówce poborowej.
Napisałem powieść o początkach ATO (Antyterrorystyczna Operacja na wschodzie Ukrainy - red.), kiedy źle ubrani i słabo uzbrojeni żołnierze nie tylko zatrzymali wroga, ale także częściowo go odepchnęli. Kiedy trafiłem na front po inwazji na pełną skalę, zobaczyłem, że te wady w wojsku, które opisałem w książce, pojawiają się ponownie. Kiedy dowodziłem jednostką, udało mi się w końcu wyposażyć żołnierzy dopiero w sierpniu-wrześniu 2022 roku. Później pojawiła się broń. Wojna z lat 2014-2018 i obecnie różni się pod względem ilości broni i dronów. W ciągu trzech lat operacji antyterrorystycznej tylko raz byłem świadkiem użycia broni fosforowej. Teraz nie tylko byłem świadkiem, ale ta broń leciała także na mnie. O innych rodzajach broni już milczę...
Do sierpnia ubiegłego roku cieszyłem się, że mamy wystarczająco dużo amunicji, że ją zdobywamy, że wróg ponosi ciężkie straty. Perspektywy były świetne. Ale we wrześniu 2023 r. po raz pierwszy napotkaliśmy drony FPV, których Rosjanie zaczęli używać przeciwko nam. Zaczęliśmy oszczędzać amunicję, a Rosjanie zaczęli zwiększać swoje wysiłki. Kiedy zostałem ranny w kwietniu, pełniliśmy służbę na naszych pozycjach. Zestrzeliłem tylko 15 rosyjskich dronów. Naliczyłem 43 naloty na moją pozycję w ciągu 1,5 godziny. Nie było żadnej odpowiedzi z naszej strony w ich kierunku. Dopiero później w nocy. Jedna odpowiedź na tysiąc ataków.
Jestem szczęściarzem. Ewakuacja z pola bitwy zawsze stanowi problem. Przez dwa dni wykonywałem operację wojskową, a kiedy wracałem z walk zostałem trafiony kulą snajperską. Jeden z towarzyszy, któremu nic się nie stało, pomógł mnie zabandażować. Padał deszcz, dlatego loty dronów były ograniczone. Wyszedłem z pola bitwy prawie bez przeszkód. Lekarze mówią, że moja ręka już nie będzie w stanie funkcjonować w pełni. Nie zgadzam się na to, żeby być niepełnosprawnym przez całe życie. Dlatego pracuję, ćwiczę. Może komuś się to nie wydaje dużo, ale dla mnie to teraz sukces, w porównaniu do tego, w jakim stanie byłem po kontuzji. Teraz już tą ręką sięgam do nosa, uszu. Od 4 dni mogę ją opuścić. Pisząc teksty, docieram już do przycisku Shift na klawiaturze. Wierzę - wbrew słowom lekarzy - że robię wszystko, żeby nie pozostać osobą niepełnosprawną
Zacząłem pisać proste rzeczy w 2014 roku, ale na poważnie pisałem już podczas wojny. Było to skrzyżowanie powieści i sztuk teatralnych. Podczas wojny robiłem też zdjęcia. Byłem też artystą fotografem. Miałem aparat i rozumiałem ważność wydarzeń dla historii. W ciągu trzech lat zrobiłem około 10 tysięcy zdjęć. Kiedy opublikowałem je w Internecie, czytelnicy chcieli opisów i historii. Byłem bardzo zaskoczony, że zdjęcia miały mniej polubień niż komentarzy. A potem, zanim się zorientowałem, na moim profilu pojawiało się coraz więcej tekstów bez zdjęć.
Wojna to nie tylko strzelanina i eksplozje. Są także dyżury, podczas których nic cię nie rozprasza. Nie ma internetu, komunikacji, a to świetny czas na myślenie. Myślałem o różnych sytuacjach i historiach i je opisywałem. Zaowocowało to powieściami. Czasami dawałem je znajomym do przeczytania. Potem losowo wydrukowali jedną lub dwie książki i tak poszło.
Ciągle sobie przysięgam, że to ostatnia książka o wojnie. Wydrukowałem trzy z nich podczas inwazji na pełną skalę. Trzy kolejne są napisane, ale nie chcę ich drukować. Moim marzeniem jest zapomnieć o wojnie i napisać coś zabawnego, dobrego.
Po pierwsze, wojna jest uciążliwa i chcę o niej zapomnieć, gdy tylko się skończy. Po drugie, należę do tych pisarzy, którzy wierzą, że pisarz jest człowiekiem wolnym. Ma prawo pisać, ile chce. Moim obowiązkiem jako pisarza jest wydrukowanie jak najmniejszej liczby książek. Wtedy będą to książki wysokiej jakości. Ustaliłem sobie teraz limit dziesięciu książek. Wydrukowano już siedem, czyli mam jeszcze trzy. Powinny to być książki wartościowe i najlepiej nie o wojnie.
Moja ostatnia książka o wojnie ukazała się nakładem wydawnictwa "Vivat" w Charkowie, który niedawno został zaatakowany przez Rosjan. Opisałem tam pierwsze trzy dni wojny, szok i rozpacz. Zrozumiałem, że takie trzy dni nigdy nie miały miejsca i nie będą miały. Chciałem je spisać. Obawiałem się, że umrę i nie zdążę dokończyć tej książki. Wszystkie moje powieści są krótkie. Ponieważ jestem na pierwszej linii frontu, boję się, że nie dokończę powieści, że umrę. Teraz, kiedy przebywam na rehabilitacji, mam czas, żeby je poprawić.
Tak, dla siebie. To mi odpowiada. Lubię to. Dwukrotnie miałem ochotę wydrukować dwa rękopisy, ale je zniszczyłem.
Jeśli mechanik produkuje część, ale jest ona wadliwa, to ma dwie opcje: może zamknąć na to oczy i sprzedać lub zniszczyć i zrobić lepszą. Podobnie jest z książkami. Lepiej nie dawać czytelnikowi czegoś, co do czego ma się wątpliwości. Nie chcę podsuwać czytelnikom produktu niskiej jakości. To jest moje zdanie. Czasami się mylę.
Pracuję nad scenariuszem filmowym. Mam pomysł także co do powieści i mam nadzieję, że będzie to moja najmocniejsza powieść. Ale na to potrzebuję 8-14 miesięcy ciężkiej pracy. Boję się jej podjąć, bo nie znam swojej przyszłości. Ta powieść powinna opowiadać o silnej kobiecie, jej rozwoju, losach pokazanych przez pryzmat historii naszego kraju.