"Wojna to rodzaj narkotyku". Żołnierz Gwardii Narodowej opowiada o życiu po utracie wzroku na wojnie [WYWIAD]

Witalij Weres jest młodym żołnierzem, ochotnikiem. 14 lutego, podczas bitwy w Bachmucie, został poważnie ranny i stracił wzrok. "Wojna to najgłupszy wynalazek ludzkości" - mówi. Żołnierz opowiedział o swoim obecnym życiu w rozmowie z dziennikarzami Ukrayina.pl.

Witalij Weres został poważnie ranny, w wyniku czego lekarze musieli usunąć mu prawe oko. Jego lewe oko zostało poparzone i trafione odłamkami rakiety. Obecnie Witalij przechodzi leczenie. Opowiada o problemach, z jakimi na co dzień borykają się osoby niewidome. 

Jak zaczęła się wojna dla Witalija?

Kiedy zaczęła się twoja historia z wojną, kiedy zdecydowałeś się wstąpić do wojska?

W.W.: Wojna dla mnie, podobnie jak dla wielu Ukraińców, niestety zaczęła się od wybuchów. Zabrałem rodzinę w bezpieczne miejsce na Zakarpaciu, a 24 lutego zdecydowałem, że mając doświadczenie wojskowe, przydam się z bronią w ręku. Zgłosiłem się na ochotnika. A 2 marca byłem już w szeregach Gwardii Narodowej Ukrainy.

Zobacz wideo Protest przewoźników. Ukraińcy kierowcy ciężarówek koczują na granicy z Polską

W jakim rejonie służyłeś?

W.W.: Służyłem w 3 Brygadzie Operacyjnej imienia pułkownika Petra Bolboczana. To jest miasto Charków. Zostałem przydzielony do regionu bachmuckiego, bezpośrednio w mieście Bachmut. To był batalion szturmowy, co oznacza, że służyłem w punkcie zerowym. Od wroga dzieliło nas około 100-150 metrów. Zanim zostałem ranny, służyłem prawie rok, dwa miesiące nie wystarczyły.

Od twojej kontuzji minął prawie rok. Jak teraz wspominasz wojnę?

W.W.: Wojna to niestety rodzaj narkotyku. Na początku tęskniłem za byciem tam, powiedziałem, że gdybym odzyskał oczy, nie zawahałbym się pojechać ponownie. Wojna jest przerażająca, ale nie mam retrospekcji czy strachu, to była moja codzienność, przyjąłem to na chłodno, świadomie. Zależy też, gdzie się służy. My byliśmy 150 metrów od wroga. Dosłownie słyszeliśmy ich rozmowy. Byliśmy z nimi twarzą w twarz. To jest inaczej odbierane.

Zobacz wideo "Ludzie potrzebują chleba, ale potrzebują też okien". Relacja z charytatywnej aukcji DESA dla Ukrainy

O mitach krążących w społeczeństwie

Prawdopodobnie natknąłeś się w Internecie na narracje, że rosyjska armia jest nieudolną siłą militarną, która wciąż używa radzieckiej broni. Ale wojna trwa już prawie dwa lata. Co możesz powiedzieć ludziom, którzy rozpowszechniają takie opinie?

W.W.: Dla mnie to bardzo głupia propaganda i nie rozumiem, dlaczego tak się dzieje. Oczywiście są różne jednostki. Niektóre mają za mało personelu, inne za dużo. Teza, że "armia rosyjska to armia bezdomnych" to absurd i nonsens. Rosja od lat przygotowuje się do wojny. Jeśli spojrzeć na historię, całe jej istnienie to niszczenie Ukraińców. W czasie, gdy służyłem, gdy byłem ranny, w naszym rejonie działali wagnerowcy. To są specjaliści, wysoko wykwalifikowani i wyszkoleni żołnierze.

Nie powinniśmy lekceważyć wroga. Niestety, kiedy podróżuję po Ukrainie, spotykam się z tym, że społeczeństwo zapomina, że w kraju toczy się wojna.

Jedną z najgorętszych obecnie kwestii poruszanych w ukraińskim społeczeństwie jest sprawa języka. Pewnie zetknąłeś się z krytycznymi stwierdzeniami, że jeśli żołnierze będą mówić w okopach po rosyjsku, nie będą w stanie odróżnić wroga. Jako żołnierz, który spędził prawie rok w okopach twarzą w twarz z tym wrogiem, jak to wyjaśnisz?

W.W.: Miałem zaszczyt służyć i bronić kraju z chłopakami, którzy w większości przypadków mówili po rosyjsku. To w ogóle nie przeszkadzało mi w pracy. Pierwsze skojarzenie, które przychodzi mi na myśl, to osoba, która nigdy nie prowadziła samochodu, która mówi, że BMW lub Mercedes jest lepszy. To nonsens.

Tak, służba powinna być oczywiście po ukraińsku, ale to nie czas na rozwiewanie takiej wrogości. Są inne priorytety.
Zobacz wideo Ukrainki protestują. Chcą, by ich mężowie powrócili z frontu do domów

"Moją rehabilitację zawdzięczam rodzinie, która wykonała kawał dobrej roboty"

Pamiętasz, jak zostałeś ranny?

W.W.: 14 lutego o godzinie 18:30, podczas wykonywania regularnej misji, moja grupa została trafiona przez przeciwpancerny pocisk kierowany. Nie pamiętam, jak zostałem ranny, byłem w śpiączce. Moje obrażenia były bardzo poważne. Dzięki moim chłopakom i ich profesjonalizmowi przeżyłem mimo obrażeń. Ewakuowali mnie do Dniepru i dzięki temu przeżyłem.

Jak przebiega teraz twoja rehabilitacja?

W.W.: Rehabilitacja to złożone pojęcie. W moim przypadku powinna być psychologiczna, społeczna i fizyczna. W Ukrainie, niestety, istnieją tylko początki i podstawy rehabilitacji niewidomych. Tak, istnieją pewne organizacje pozarządowe. Na poziomie państwowym znam tylko jedną instytucję, ale rehabilitacja odbywa się raz w roku, co jest bardzo smutne. Główną wadą jest brak rehabilitacji psychologicznej. Ci specjaliści w cudzysłowie, którzy do mnie przyszli, byli na bardzo niskim poziomie.

Moją rehabilitację zawdzięczam rodzinie, która wykonała kawał dobrej roboty. W okresie między rehabilitacją fizyczną a leczeniem staram się rozwijać. To naprawdę bardzo smutny temat.

Jak powinna przebiegać odpowiednia rehabilitacja?

W.W.: Każdy żołnierz po takim urazie powinien być pod opieką specjalisty, który da mu jasny plan działania. Specjalista ten powinien również współpracować z rodziną i przyjaciółmi. Powinno być stałe wsparcie psychologiczne. Z mojego doświadczenia wynika, że bliscy nie wiedzą, jak się zachować, co robić w pierwszych dniach. Najbardziej banalną rzeczą było to, jak mi pomóc, kiedy wstałem z łóżka. Ja nie wiedziałam, oni też nie. Musi być opieka i kontrola. W Ukrainie niestety nie ma jeszcze takiej kompleksowej pomocy.

Są kraje, takie jak Izrael i Stany Zjednoczone, które mają duże doświadczenie w opiece nad żołnierzami z podobnymi urazami i musimy uczyć się na ich doświadczeniach.

O czym teraz marzysz?

W.W.: Nie słyszeć alarmu. Nie czuć prochu w powietrzu i nie wiedzieć, że są łuski od pocisków na ziemi. Wojna jest przerażająca, to najgłupszy wynalazek ludzkości.